12.11.2011
27.09.2011
ROŚNIEMY JAK NA DROŻDŻACH
Co tu dużo mówić – zaczynamy łapać dawny oddech, a sama blog jest już odwiedzany coraz częściej. Znów uwagę przyciągają nie setki, ale tysiące odsłon.
Oczywiście, nie zawsze jedna odsłona równa się jednemu czytelnikowi, ale statystyki Google nie pozostawiają wątpliwości, że możliwe jest doszlusowanie do dawnej świetności. Jak wiadomo nie jest łatwo, bo wielu próbuje „Puls”-owi szkodzić, traktując go jako konkurencję lub swoisty wyrzut sumienia, ale będziemy się starać. To pismo nie kłania się żadnej władzy...
Oczywiście, nie zawsze jedna odsłona równa się jednemu czytelnikowi, ale statystyki Google nie pozostawiają wątpliwości, że możliwe jest doszlusowanie do dawnej świetności. Jak wiadomo nie jest łatwo, bo wielu próbuje „Puls”-owi szkodzić, traktując go jako konkurencję lub swoisty wyrzut sumienia, ale będziemy się starać. To pismo nie kłania się żadnej władzy...
FORSA DLA ROLNIKÓW I NIE TYLKO...
Mieszkańcy regionu mogą się starać o dotacje na swoją działalność, a wszystko dlatego iż Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji rolnictwa ogłosiła nabór wniosków. Warto skorzystać, bo o przyznaniu środków nie decyduje uznaniowość, ale atrakcyjność wniosków.
Od poniedziałku (26 bm.) agencja przyjmuje wnioski o przyznanie pomocy w ramach działania "Tworzenie i rozwój „mikroprzedsiębiorstw", a od dzisiaj (27 bm.) rozpoczyna się nabór wniosków o wsparcie z działania "Różnicowanie w kierunku działalności nierolniczej". Wysokość dofinansowania o jaką można się starać, to nawet 500 tysięcy złotych, a nowością jest fakt, że zniesiono warunek, iż pomoc mogą otrzymać jedynie ci, którzy otrzymują już dopłaty bezpośrednie. Teraz takie wsparcie będzie mógł otrzymać także np. młody rolnik, który dopiero planuje przejęcie gospodarstwa lub niedawno je przejął, a także współmałżonek rolnika czy domownik, jeżeli wykaże, że wcześniej był ubezpieczony u rolnika, któremu przyznano dopłaty obszarowe.
PORTAL WYSOKA
Sołectwo Wysoka ma swoją własną stronę internetową i nie da się ukryć, że jest ciekawa, profesjonalnie przygotowana i stanowi nową jakość w gminie.
Bezapelacyjnie strona internetowa Wysokiej, to ważna inicjatywa. Jej autorzy zamierzają w ten sposób zintegrować lokalne środowisko poprzez jedno źródło informacji. Na stronie, obok archiwalnych zdjęć oraz bieżących informacji, zakładki o lokalnej wspólnocie parafialnej, klubie sportowym, szkole oraz Stowarzyszeniu Seniorów. „Mam nadzieję, że strona Wysokiej będzie żyć, ale to już zależy od władz” – napisał w e-mailu do redakcji „PT” Łukasz Wolff. Ważne, że na stronie wiele ciekawych informacji znajdą dosłownie wszyscy – amatorzy piłki nożnej, dzieci przygotowujące się do Pierwszej Komunii Świętej oraz zwykli mieszkańcy. To druga – po stronie parafialnej Baczyny – witryna internetowa bardzo lokalna i niezwykle potrzebna. Swoją grafiką i przejrzystością w niczym nie ustępuje portalowi Gminy Lubiszyn. Strona dostępna pod adresem: www.wysokagorzowska.pl i ma już swój profil na Fecebooku.
MA OBOWIĄZEK SKŁADANIA DONOSÓW
W Sądzie Rejonowym w Gorzowie odbyła się dzisiaj (27 bm.) arcyciekawa sprawa sądowa z powództwa Sołtysa Wsi Tarnów. Powód uważa, że należy mu się zadośćuczynienie za prasowe sformułowanie iż „posiada doświadczenie w donosach”.
Sam tekst opublikowany został w „Pulsie Tarnowa”, a dotyczył faktu licznych doniesień oraz powiadomień policyjno-prokuratorskich, których autorem był Sołtys Tarnowa Grzegorz Miszkiewicz i kierowana przez niego Rada Sołecka.
„Ten człowiek zionie do mnie nienawiścią, ale wierzę, że wciąż jest w stanie łaski uświęcającej, która powoduje jego dobre samopoczucie podczas uczestnictwa w Eucharystii” – komentuje redaktor „PT” Robert Bagiński, który w swoim wystąpieniu w sądzie nawiązał do napuszczania na niego mieszkańców wioski, łamania płotów, pisania dziwnych SMS-ów, bezczelnego występu Miszkiewicza podczas sesji Rady Gminy w dn. 29 maja 2009 roku oraz wielu innych działań, których jedynym celem było uprzykrzanie życia Bagińskiemu i jego rodzinie.
„To nie jest święty człowiek, lecz osoba, która nie lubi krytyki i wielokrotnie dał tego dowód” – mówił w sądzie redaktor Bagiński. Sam Miszkiewicz nie potrafił w jasny sposób wyjaśnić w jaki sposób odczuł poniżenie go w oczach opinii publicznej i zawezwał na świadka m.in. ks. Franciszka Matułę. Przy okazji sołtys Grzegorz Miszkiewicz odniósł się do swoich doniesień na policję na Renatę Tyrka – Fortuna, b. wicewójta Daniela Niekrewicza oraz radnego Romana Gajdę. „Jestem sołtysem i jest to moim obowiązkiem” – stwierdził z dumą i rozbrajającą szczerością sołtys Miszkiewicz. Pełnomocnikiem procesowym G. Miszkiewicza jest nie kto inny, jak Mec. Henryk Wiśniewski.
„Ten człowiek zionie do mnie nienawiścią, ale wierzę, że wciąż jest w stanie łaski uświęcającej, która powoduje jego dobre samopoczucie podczas uczestnictwa w Eucharystii” – komentuje redaktor „PT” Robert Bagiński, który w swoim wystąpieniu w sądzie nawiązał do napuszczania na niego mieszkańców wioski, łamania płotów, pisania dziwnych SMS-ów, bezczelnego występu Miszkiewicza podczas sesji Rady Gminy w dn. 29 maja 2009 roku oraz wielu innych działań, których jedynym celem było uprzykrzanie życia Bagińskiemu i jego rodzinie.
„To nie jest święty człowiek, lecz osoba, która nie lubi krytyki i wielokrotnie dał tego dowód” – mówił w sądzie redaktor Bagiński. Sam Miszkiewicz nie potrafił w jasny sposób wyjaśnić w jaki sposób odczuł poniżenie go w oczach opinii publicznej i zawezwał na świadka m.in. ks. Franciszka Matułę. Przy okazji sołtys Grzegorz Miszkiewicz odniósł się do swoich doniesień na policję na Renatę Tyrka – Fortuna, b. wicewójta Daniela Niekrewicza oraz radnego Romana Gajdę. „Jestem sołtysem i jest to moim obowiązkiem” – stwierdził z dumą i rozbrajającą szczerością sołtys Miszkiewicz. Pełnomocnikiem procesowym G. Miszkiewicza jest nie kto inny, jak Mec. Henryk Wiśniewski.
26.09.2011
PRZEBIEGŁY LIS W CZERWONYM KURNIKU
Zaskakujący wywiad gorzowskiego posła Jana Kochanowskiego, który swoim wyborcom może się jawić niczym osoba politycznie mało wiarygodna, której nie pociągają lewicowe teorie, ale zwykłe bycie w polityce dla bycia. Inaczej mówiąc – przez lata nie był do końca rzetelny, twierdząc iż jest politykiem lewicy z krwi i kości.
Świadczy o tym wywiad, którego udzielił kapitaliście z krwi i kości – Jackowi Bachalskiemu dla portalu gorzow24.pl. Sama rozmowa, to potwierdzenie tego, że gorzowska lewica – z Jędrzejczakiem, Derech - Krzyckim i „nastolatką gorzowskiej polityki” Mirosławą Winnicką – to głównie polityczny kawior, rarytasy i deale, które nijak się mają do lewicowej ideowości. „Janku, co Ciebie wciągnęło w politykę lata temu?” – peroruje w wywiadzie redaktor Bachalski, a w rzeczywistości milioner i były poseł, który od kilku lat miota się po niszowych ugrupowaniach. Na co Jan Kochanowski wypalił: „Nie było ideologii. Czysta chęć działania, zwykła młodzieńcza aktywność”. Co też świetnie koresponduje z jego obecną postawą, gdzie stara się po prostu dobrnąć do emerytury. „Kiedy zniknie z list lewicy poseł emeryt Kochanowski, który w Sejmie tylko oddycha” – pytał podczas jednego ze spotkań mieszkaniec Gorzowa. Sam Kochanowski nie kryje, że lewicowość, to nie jest jego najlepsza strona. W rozmowie z Bachalskim stwierdził, że wybór był naturalny, bo nie było niczego innego, jakby zapomniał, że setki i tysiące osób widziały alternatywę i nie musiały się politycznie prostytuować . „Wtedy nie było innego wyboru” – wyznał z rozbrajającą szczerością.
25.09.2011
KARWASZ - WÓJT CIEPŁE KLUCHY...
Nie ma wątpliwości, że tak źle w Gminie Lubiszyn jeszcze nie było. Wójta inwestora zastąpił pasywny formalista, miejsce kreatywnego wicewójta zajęła przedszkolanka, a od kilku dni w fotelu niezwykle kompetentnej Skarbnik Gminy zasiada miejscowa księgowa.
Zwycięzca wyborów ma prawo do swobodnego dobierania współpracowników i nikt nie powinien oburzać się faktem, że z tego prawa korzysta. Gdy zmiany są zwykłą „sztuką dla sztuki”, a ich efekt nie wnosi do gminy wartości dodanej, trzeba zapytać o ich sens oraz kompetencje wójta Tadeusza Karwasza oraz całej Rady Gminy. Zaczęło się od mianowania Małgorzaty Miszkiewicz – aktywnej piosenkarki zespołu „Tarnowianki” oraz miejscowej przedszkolanki – na stanowisko Wicewójta, które wcześniej pełnił Daniel Niekrewicz. Jakby tego było mało, na wniosek włodarza gminy, odwołano z funkcji Skarbnika Gminy Beatę Pampuchowicz, a w piątek (23 bm.) na jej miejsce powołano księgową z miejscowego ZUK-u Joannę Klóskę. „Głosowaliśmy oczywiście za wnioskiem wójta, chociaż to absolutny żart, ale tylko dlatego, aby Karwasz przekonał się, że to początek końca. Wszyscy się śmieją z tej jego rzekomej reformy kadrowej” – mówi wpływowy radny, który kandydował do Rady Gminy z Komitetu „Wspólnota”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że o klasie, doświadczeniu oraz fachowości Niekrewicza i Pampuchowicz świadczy to, że niemal od razu otrzymali prestiżowe propozycje pracy. Pierwszy w charakterze sekretarza w Nadleśnictwie Kłodawa, a druga jako Skarbnik Gminy w Myśliborzu. Inaczej mówiąc – jak śpiewały kilka miesięcy temu „Tarnowianki” – „Obiecanki, cacanki”. Tym razem dla wójta Karwasza, który okazał się ciepłą...kluchą.
Zwycięzca wyborów ma prawo do swobodnego dobierania współpracowników i nikt nie powinien oburzać się faktem, że z tego prawa korzysta. Gdy zmiany są zwykłą „sztuką dla sztuki”, a ich efekt nie wnosi do gminy wartości dodanej, trzeba zapytać o ich sens oraz kompetencje wójta Tadeusza Karwasza oraz całej Rady Gminy. Zaczęło się od mianowania Małgorzaty Miszkiewicz – aktywnej piosenkarki zespołu „Tarnowianki” oraz miejscowej przedszkolanki – na stanowisko Wicewójta, które wcześniej pełnił Daniel Niekrewicz. Jakby tego było mało, na wniosek włodarza gminy, odwołano z funkcji Skarbnika Gminy Beatę Pampuchowicz, a w piątek (23 bm.) na jej miejsce powołano księgową z miejscowego ZUK-u Joannę Klóskę. „Głosowaliśmy oczywiście za wnioskiem wójta, chociaż to absolutny żart, ale tylko dlatego, aby Karwasz przekonał się, że to początek końca. Wszyscy się śmieją z tej jego rzekomej reformy kadrowej” – mówi wpływowy radny, który kandydował do Rady Gminy z Komitetu „Wspólnota”. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że o klasie, doświadczeniu oraz fachowości Niekrewicza i Pampuchowicz świadczy to, że niemal od razu otrzymali prestiżowe propozycje pracy. Pierwszy w charakterze sekretarza w Nadleśnictwie Kłodawa, a druga jako Skarbnik Gminy w Myśliborzu. Inaczej mówiąc – jak śpiewały kilka miesięcy temu „Tarnowianki” – „Obiecanki, cacanki”. Tym razem dla wójta Karwasza, który okazał się ciepłą...kluchą.
ELA NIE LUBI SPRZECIWU
Swojemu poprzednikowi nie dorasta do pięt, ale wydaje się iż przerasta swoją protektorkę. Marszałek Elżbieta Polak to przykład tego, jak funkcji publicznej nie sprawować. Choć sama jest tylko pionkiem na partyjnej szachownicy, słynie głównie z przewracania figur…
Marszałekiem Województwa Elżbieta Polak jest dopiero od grudnia ub.r., ale dała się już poznać jako „polityczny antytalent” z tendencją do wzbudzania konfliktów. Nie inaczej było wcześniej, gdy jako wicemarszałek u boku dystyngowanego i obytego politycznie Marcina Jabłońskiego pełniła funkcję „złego policjanta”. Najdobitniej pokazała to w marcu 2009 roku, gdy niemal krzyczała na dzieci z Lubiszyna, które przyjechały do Urzędu Marszałkowskiego z występem z okazji pierwszego dnia wiosny. „Ona wtedy wpadła w jakiś amok, krzyczała na dzieci niczym najgorszy nauczyciel, a one nie wiedziały o co chodzi” – mówi „Puls”-owi naoczny świadek tamtego wydarzenia. Za dziećmi ujął się wtedy kurator oświaty Roman Sondej. „To był pomysł szkoły, żeby zorganizować coś ciekawego na pierwszy dzień wiosny” – mówił w „GW”. Upływ czasu, a nawet zmiana stanowiska po wyautowaniu M. Jabłońskiego nie zmienił E. Polak, co udowodniła podczas sporu ze związkowcami w gorzowskim szpitalu. Zanim się z nimi spotkała, udzieliła lokalnej rozgłośni RMG buńczucznego wywiadu, a następnie w sposób mało rozgarnięty – jak na kobietę - dyskutowała z głodującym pod lecznicą mieszkańcem Gorzowa. „Była bezczelna, mało grzeczna i nieprzyjemna” – wspomina Mariusz Wójcik. Jeszcze gorzej było podczas podpisania porozumienia ze związkowcami w Zielonej Górze, gdzie świadomie prowokowała szefa „S” Andrzeja Andrzejczaka i o mały włos nie doprowadziła do zerwania rozmów. To jeszcze nic, bo po podpisaniu porozumienia kończącego protest powołała komisję weryfikacyjną, która zamiast badać kondycję szpitala, postanowiła weryfikować teczki personalne przeciwnych jej związkowców. „To skandal” – mówi Andrzejewski. Co na to wszystko lubuscy politycy? „Na zachodzie bez zmian, bo my tylko statystujemy, a Ela nie lubi sprzeciwu” – mówi jeden z nich, ale nie chce by podawać nazwiska, bo marszałek Polak, to protegowana liderki PO Bożenny Bukiewicz. „Kto podskoczy, skończy jak Marcin (od red. Jabłoński) z opinią naciągacza i krętacza” – mówi jeden z parlamentarzystów. Na dziś wiadomo tyle, że marszałek Polak urosła na tyle mocno, że po wyborach pożegna się raczej z funkcją w Urzędzie Marszałkowskim, a jej miejsce zajmie zaufany szefowej PO Tomasz Możejko. Sama Polak dostanie ważną, ale tylko prestiżową funkcję – wojewody lubuskiego. Co z Heleną Hatką ? „Jak nie będzie podskakiwać po przegranej z Komarnickim, to pojedzie do Warszawy, a jak dalej będzie wspierała Pahla i nieprzychylnych Bożenie, to skończy jak Jabłoński” – mówi ważny polityk PO. Jaka jest naprawdę Polak? Tego się nie dowiemy, a gdybyśmy napisali, to skończymy jak przeciwnicy jej pierwszej protegowanej, a zarazem najgorszego prezydenta Zielonej Góry Bożeny Ronowicz…
MINISTER ODZNACZYŁ ROLNIKÓW
Byli Sołtysi Wysokiej i Tarnowa zostali uhonorowani przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi specjalną odznaką „Za zasługi dla Rolnictwa”.
To ważne dla gminy wydarzenie, gdyż ustanowiona przez Radę Ministrów odznaka, to jedno z najwyższych tego typu wyróżnień na jakie mogą liczyć osoby zaangazowane w życie terenów wiejskich oraz sprawy rolnictwa. Nie dziwi więc, że wśród kilkunastu uhonorowanych w województwie osób znalazł się długoletni i zasłuzony sołtys Tarnowa Tadeusz Pawlicki, a także obecny radny Roman Gajda. Ten pierwszy przez 16 lat – jako sołtys, radny i przewodniczący Rady Gminy - niemal całkowicie zmienił wizerunek wisoki, a także przyczynił się do jej rozwoju. Natomiast Roman Gajda, jako sołtys oraz szef lokalnego klubu sportowego uaktywnił młodzież, organizował liczne imprezy kulturalne i wspierał miejscowych seniorów. „Cieszę się i gratuluję sukcesu, bo obu panów miałem okazję poznać osobiście, a sołtys Gajda zaprosił mnie nawet na zebranie wiejskie” – komentuje poseł SLD Bogusław Wontor. Same odznaczenia osobiście przyznał minister rolnictwa Marek Sawicki, a wnioskował o nie współpracujący z gminą Lubiszyn poseł Witold Pahl. „Trzeba pokazywać dobre wzorce” – powiedział Pahl, który w całej gminie w różny sposób uhonorował już kilkadziesiąt osób.
To ważne dla gminy wydarzenie, gdyż ustanowiona przez Radę Ministrów odznaka, to jedno z najwyższych tego typu wyróżnień na jakie mogą liczyć osoby zaangazowane w życie terenów wiejskich oraz sprawy rolnictwa. Nie dziwi więc, że wśród kilkunastu uhonorowanych w województwie osób znalazł się długoletni i zasłuzony sołtys Tarnowa Tadeusz Pawlicki, a także obecny radny Roman Gajda. Ten pierwszy przez 16 lat – jako sołtys, radny i przewodniczący Rady Gminy - niemal całkowicie zmienił wizerunek wisoki, a także przyczynił się do jej rozwoju. Natomiast Roman Gajda, jako sołtys oraz szef lokalnego klubu sportowego uaktywnił młodzież, organizował liczne imprezy kulturalne i wspierał miejscowych seniorów. „Cieszę się i gratuluję sukcesu, bo obu panów miałem okazję poznać osobiście, a sołtys Gajda zaprosił mnie nawet na zebranie wiejskie” – komentuje poseł SLD Bogusław Wontor. Same odznaczenia osobiście przyznał minister rolnictwa Marek Sawicki, a wnioskował o nie współpracujący z gminą Lubiszyn poseł Witold Pahl. „Trzeba pokazywać dobre wzorce” – powiedział Pahl, który w całej gminie w różny sposób uhonorował już kilkadziesiąt osób.
WONTOR POMAGAŁ ZAWSZE, INNI BAJEROWALI...
Lubuscy samorządowcy są zawiedzeni politykami, bo ci wiecznie obiecują, ale jak przychodzi co do czego, to o wszystkim zapominają. Kolejny raz przypominają sobie o poszczególnych gminach dopiero przed wyborami. Wyjątkiem był poseł SLD Bogusław Wontor…
Sami politycy dzielą się na tych, którzy ciągle „bajerują” oraz tych, którzy – mimo wszystko – swoje obietnice starają się realizować. Gminy Bogdaniec, Santok, Deszczno czy Lubiszyn, to stosunkowo niewielkie organizmy społeczne, ale mieszka tam wystarczająco dużo mieszkańców, by zdobyć mandat posła. Stąd polityczne zainteresowanie tymi obszarami. Gdyby wsłuchać się tylko w mieszkańców gminy Lubiszyn, to absolutnie największym „bajerantem” jest poseł Jan Kochanowski, który przez cztery lata „nie kiwnął dla tej gminy palcem”, gdy potrzebowała politycznego wsparcia w pozyskiwaniu środków z funduszy unijnych, ale chętnie „ustawiał się na plakat”. Całkowicie inaczej niż startujący z 3 miejsca listy SLD do Sejmu Bogusław Wontor, który nie tylko obiecywał, ale przede wszystkim obietnice realizował i starał się gminie pomóc. „Śmiało mogę powiedzieć, że kwestia powstania lubiszyńskiego przedszkola oraz Centrum Integracji Społecznej, to efekt zaangażowania posła Wontora oraz jego brata, a wtedy wicemarszałka województwa” – wspomina b. wicewójt Daniel Niekrewicz. „Pamiętam jak obiecał, że zorganizuje spotkanie na temat dofinansowania organizacji społecznych w gminie i dwa tygodnie później zjechało do Lubiszyna prawie pół Urzędu Marszałkowskiego” – mówi b. sołtys Wysokiej, a dziś radny, który był gospodarzem wizyty posła Bogusława Wontora w Sołectwie Wysoka. Nie mniej zaangażowany był poseł Witold Pahl, który słowa cedził niezwykle oszczędnie, ale zawsze chętnie wspierał lokalnych samorządowców. „Oprócz Wontora i Pahla gminie Lubiszyn nie pomagał dosłownie nikt” – mówi jeden z byłych radnych. Pewnie dlatego lokalni działacze SLD oficjalnie wezwali do głosowania w zbliżających się wyborach na Bogusława Wontora z SLD, odradzając tym samym oddawanie głosu na Jana Kochanowskiego, który gminie w niczym nie pomógł.
Sami politycy dzielą się na tych, którzy ciągle „bajerują” oraz tych, którzy – mimo wszystko – swoje obietnice starają się realizować. Gminy Bogdaniec, Santok, Deszczno czy Lubiszyn, to stosunkowo niewielkie organizmy społeczne, ale mieszka tam wystarczająco dużo mieszkańców, by zdobyć mandat posła. Stąd polityczne zainteresowanie tymi obszarami. Gdyby wsłuchać się tylko w mieszkańców gminy Lubiszyn, to absolutnie największym „bajerantem” jest poseł Jan Kochanowski, który przez cztery lata „nie kiwnął dla tej gminy palcem”, gdy potrzebowała politycznego wsparcia w pozyskiwaniu środków z funduszy unijnych, ale chętnie „ustawiał się na plakat”. Całkowicie inaczej niż startujący z 3 miejsca listy SLD do Sejmu Bogusław Wontor, który nie tylko obiecywał, ale przede wszystkim obietnice realizował i starał się gminie pomóc. „Śmiało mogę powiedzieć, że kwestia powstania lubiszyńskiego przedszkola oraz Centrum Integracji Społecznej, to efekt zaangażowania posła Wontora oraz jego brata, a wtedy wicemarszałka województwa” – wspomina b. wicewójt Daniel Niekrewicz. „Pamiętam jak obiecał, że zorganizuje spotkanie na temat dofinansowania organizacji społecznych w gminie i dwa tygodnie później zjechało do Lubiszyna prawie pół Urzędu Marszałkowskiego” – mówi b. sołtys Wysokiej, a dziś radny, który był gospodarzem wizyty posła Bogusława Wontora w Sołectwie Wysoka. Nie mniej zaangażowany był poseł Witold Pahl, który słowa cedził niezwykle oszczędnie, ale zawsze chętnie wspierał lokalnych samorządowców. „Oprócz Wontora i Pahla gminie Lubiszyn nie pomagał dosłownie nikt” – mówi jeden z byłych radnych. Pewnie dlatego lokalni działacze SLD oficjalnie wezwali do głosowania w zbliżających się wyborach na Bogusława Wontora z SLD, odradzając tym samym oddawanie głosu na Jana Kochanowskiego, który gminie w niczym nie pomógł.
CZYTAJĄ NAS NAWET W ROSJI i TURCJI
Ruszamy od nowa niezwykle powoli, a nawet zbyt powolnie, ale widać już efekty. Zdecydowanie zwiększyła się regularność wejść na stronę „Pulsu”, a także różnorodność technologii za pośrednictwem której jesteśmy czytani. Właściwie nie ma dnia, aby pisma nie czytało od 400 do 1000 osób.
W ostatnich dniach najwięcej wejść „Puls” odnotował w piątek 23 września, ale nie gorzej było również w inne dni. W sumie - tylko przez ostatni tydzień – stronę pisma odsłonięto 5539 razy, a najczęściej jest ona czytana rano, a także wieczorami. Co ciekawe – nie brakuje również amatorów nocnych wejść, bo znalazło się kilkanaście osób, które odsłaniały stronę w godzinach mocno nocnych. Najczęściej „Puls” jest odsłaniany za pośrednictwem przeglądarek Firefox – 42 proc. oraz Internet Explorer – 38 proc. Za pośrednictwem Opery pismo czytane jest przez 6 proc. czytelników, a z reszta używa Safarii, Chrome oraz NexPlayer. Jeśli chodzi o systemy operacyjne, to największą popularnością cieszy się Windows (94%), ale również Linux (3%) oraz iPad (2%) i Macintosh (1%). W ostatnim tygodniu po raz pierwszy „Puls” odsłaniany był w Turcji, Rosji oraz w Rumuni - w sumie 13 odsłon. Statystyka Google ewidentnie pokazuje, że – mimo wielotygodniowego zastoju – mamy czytelników w USA, Kanadzie, Danii i Wielkiej Brytanii. Przypomnijmy, że od 2009 roku pismo odnotowało ponad milion wejść.
MARTIN SCHULZ DLA "PULSU TARNOWA"
Przewodniczący europejskich socjaldemokratów przyjechał do Polski na zaproszenie lidera lubuskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Oprócz oficjalnych spotkań i wystąpień Martin Schulz, znalazł również czas na roboczy lunch pod Sulechowem, na który – jako jedyny publicysta w regionie – zaproszony został redaktor naczelny „Pulsu Tarnowa” Robert Bagiński.
Gospodarzem wizyty był zaprzyjaźniony z Gminą Lubiszyn poseł i lider SLD Bogusław Wontor. „Ja traktuję Puls jako ważną i wpływową gazetę o czym wielokrotnie się już przekonałem. Cieszę się, że znów będzie je można czytać codziennie" ” – rekomendował redaktora „PT” poseł Wontor. Przewodniczący Martin Schulz, który od 1 stycznia 2012 roku będzie oficjalnie przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, dopytywał się o nakład gazety, poruszane w niej tematy, a także jej odbiór społeczny. „Ta gazeta jest redagowana w gminie, gdzie osobiście mocno się angażowałem, by otrzymała fundusze unijne na Centrum Integracji Społecznej, nowe przedszkole oraz budowę boiska wielofunkcyjnego w Baczynie” – referował przyszłemu szefowi Parlamentu Europejskiego lider SLD Bogusław Wontor, który – jak mało kto inny – mocno przysłużył się niemal do wszystkich sukcesów Gminy Lubiszyn. Na koniec R. Bagiński zaprosił szefa frakcji socjaldemokratycznej do odwiedzenia północnej części województwa, a ten zrekompensował się zaproszeniem do Brukseli. „Dołożę starań, byśmy zobaczyli się w Brukseli” – zadeklarował Wontor. "Proszę więc pozdrowić wszystkich czytelników" - stwierdził po udzieleniu dla "PT" wywiadu, który zostanie opublikowany w papierowej wersji już za kilka dni.
Gospodarzem wizyty był zaprzyjaźniony z Gminą Lubiszyn poseł i lider SLD Bogusław Wontor. „Ja traktuję Puls jako ważną i wpływową gazetę o czym wielokrotnie się już przekonałem. Cieszę się, że znów będzie je można czytać codziennie" ” – rekomendował redaktora „PT” poseł Wontor. Przewodniczący Martin Schulz, który od 1 stycznia 2012 roku będzie oficjalnie przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, dopytywał się o nakład gazety, poruszane w niej tematy, a także jej odbiór społeczny. „Ta gazeta jest redagowana w gminie, gdzie osobiście mocno się angażowałem, by otrzymała fundusze unijne na Centrum Integracji Społecznej, nowe przedszkole oraz budowę boiska wielofunkcyjnego w Baczynie” – referował przyszłemu szefowi Parlamentu Europejskiego lider SLD Bogusław Wontor, który – jak mało kto inny – mocno przysłużył się niemal do wszystkich sukcesów Gminy Lubiszyn. Na koniec R. Bagiński zaprosił szefa frakcji socjaldemokratycznej do odwiedzenia północnej części województwa, a ten zrekompensował się zaproszeniem do Brukseli. „Dołożę starań, byśmy zobaczyli się w Brukseli” – zadeklarował Wontor. "Proszę więc pozdrowić wszystkich czytelników" - stwierdził po udzieleniu dla "PT" wywiadu, który zostanie opublikowany w papierowej wersji już za kilka dni.
4.09.2011
DORADCY OD SIEDMIU BOLEŚCI
Bycie doradcą wojewody brzmi dumnie. Szkoda tylko, że w województwie lubuskim funkcje te pełnią osoby, które by skutecznie doradzać, same powinny korzystać z rad mądrzejszych od siebie. Płacenie im kilka tysięcy złotych miesięcznie, to rozrzutność i brak szacunku dla publicznego grosza.
Zadania doradców sprowadzają się do ogólnego wspierania wojewody Heleny Hatki mądrymi podpowiedziami oraz pomysłami. Trudno jednak podejrzewać o takie predyspozycje Romana Rutkowskiego, który w Lubuskim Urzędzie Wojewódzkim pełni funkcję doradcy ds. polityki społecznej i służby zdrowia. „Wzięła go, bo liczyła na nasze wsparcie, ale przecież on nie ma wręcz wstępu do naszej siedziby. My jesteśmy dla pracowników i kupić się nie damy” – mówi członek władz gorzowskiej „Solidarności”. Co ciekawe, sam Rutkowski ma w LUW-ie pełny etat, choć drugi pełny etat posiada również w Powiatowym Urzędzie Pracy. Próba pięciokrotnego skontaktowania się z nim pod numerem podanym na stronie wojewody nie powiodła się. Drugim doradcą, którego zatrudniła w swoim gabinecie na 2/5 etatu jest Jerzy Sobolewski. Obszar jego doradzania to sport i edukacja, ale H. Hatka w piłkę nie gra, a jej doradca potrafi właściwie tylko biegać po boisku. Tajemnicą poliszynela jest to, że szykowany był na wicedyrektora WORD-u, ale teraz obiecano mu, by poczekał, to zostanie dyrektorem naczelnym. Wyjątkiem jest Wiesław Ciepiela – były dziennikarz, rzecznik prasowy oraz wiceszef Gabinetu Komendanta Głównego. Profesjonalista w każdym calu, który wojewodzie Hatce doradza w zakresie bezpieczeństwa i komunikacji społecznej. Efekty widać od razu – chociażby po stronie internetowej wojewody. „Gdyby przy Hatce było z dwóch lub trzech takich Wieśków, to urząd chodziłby jak dobrze naoliwiona maszynka” – mówi gorzowski radny PO. Doradcy zarabiają od 3500 do 4300 PLN, ale w przypadku Sobolewskiego i Rutkowskiego są to dochody dodatkowe. Są mądrzejsi, którzy lepiej doradzą wojewodzie za darmo…
JAK NIE MIEJSCEM, TO KASĄ...
Nie miejsce na liście wyborczej, lecz określony przez partię limit wydatków, jest prawdziwą barierą przeciwko wolnym wyborom. Kandydat spoza pierwszej dziesiątki, nawet gdyby był najbardziej majętny, może wydać na kampanię kilkanaście razy mniej niż ten z pierwszej piątki.
Oznacza to, że znani, lubiani, a nawet majętni parlamentarzyści będą mogli wydać na swoją kampanię dużo mniej, niż ci, których zna bardzo niewielu, ale za to wślizgnęli się w łaski regionalnych baronów. Taka sytuacja właściwie uniemożliwia skuteczną walkę o głosy, a mówienie w kategoriach: „Jak jesteś dobry, to cię wybiorą”, to czysta mrzonka. Inaczej mówiąc – mało znana poza kilkoma osiedlami w Gorzowie Krystyna Sibińska będzie mogła wydać na swoją kampanię kilkanaście tysięcy złotych, choć w rzeczywistości trudno mówić o tym, by miała cokolwiek do zaprezentowania, a pełniący obecnie mandat poselski i senatorski Witold Pahl oraz Henryk Maciej Woźniak, do wydania będą mieli kilka razy mniej. „To faktyczne ograniczenie demokracji. Nawet jeżeli są dobrzy i świadomie godzą się na odległe miejsca, to eliminuje ich wewnętrzne ograniczenie finansowe” – mówi członek sztabu jednego z wymienionych parlamentarzystów. Inaczej jest tylko na listach PSL i SLD, gdzie liderzy nie zdecydowali się na tak dziwne ograniczenia. „Jesteśmy partią demokratyczną i zależy nam na tym, by wyborcy mogli świadomie wybierać, a kandydaci pokazywać się z jak najlepszej strony” – mówi lider lubuskiej lewicy Bogusław Wontor.
Oznacza to, że znani, lubiani, a nawet majętni parlamentarzyści będą mogli wydać na swoją kampanię dużo mniej, niż ci, których zna bardzo niewielu, ale za to wślizgnęli się w łaski regionalnych baronów. Taka sytuacja właściwie uniemożliwia skuteczną walkę o głosy, a mówienie w kategoriach: „Jak jesteś dobry, to cię wybiorą”, to czysta mrzonka. Inaczej mówiąc – mało znana poza kilkoma osiedlami w Gorzowie Krystyna Sibińska będzie mogła wydać na swoją kampanię kilkanaście tysięcy złotych, choć w rzeczywistości trudno mówić o tym, by miała cokolwiek do zaprezentowania, a pełniący obecnie mandat poselski i senatorski Witold Pahl oraz Henryk Maciej Woźniak, do wydania będą mieli kilka razy mniej. „To faktyczne ograniczenie demokracji. Nawet jeżeli są dobrzy i świadomie godzą się na odległe miejsca, to eliminuje ich wewnętrzne ograniczenie finansowe” – mówi członek sztabu jednego z wymienionych parlamentarzystów. Inaczej jest tylko na listach PSL i SLD, gdzie liderzy nie zdecydowali się na tak dziwne ograniczenia. „Jesteśmy partią demokratyczną i zależy nam na tym, by wyborcy mogli świadomie wybierać, a kandydaci pokazywać się z jak najlepszej strony” – mówi lider lubuskiej lewicy Bogusław Wontor.
DUŻE EGO PRZEWODNICZĄCEJ...
To skandal, że ludzie którzy nie dali się poznać niczym szczególnym w samorządzie, dziś znajdują się na listach Sojuszu Lewicy Demokratycznej do Parlamentu.
Kiedy posłowie rezygnują z mandatów poselskich, by zająć się konkretnymi sprawami w samorządzie, to jest to absolutnie zrozumiałe. Trudniej zrozumieć, gdy samorządowcy ze znikomym doświadczeniem i zerowymi dokonaniami, chcą nas reprezentować w Sejmie RP. Klasycznym przykładem takiej politycznej aberracji jest osoba Mirosławy Winnickiej z Gorzowa Wlkp., która w listopadzie 2010 roku po raz pierwszy w życiu zdobyła mandat samorządowca, a w tegorocznych wyborach chciałaby już zostać posłem. „Ma o sobie zbyt duże mniemanie i ego, które przerasta budynek Sejmiku Województwa. Wątpię, by zmieściło się również na Wiejskiej” – mówi działacz jednego z gorzowskich kół SLD. Wiadomo, że drugie miejsce na liście Sojuszu Lewicy Demokratycznej, to nie jest nagroda za działalność samorządową, bo Winnicka nie ma na koncie żadnych sukcesów w samorządzie wojewódzkim, ale efekt rozgrywki szefa SLD Grzegorza Napieralskiego ze znacznie silniejszym liderem lubuskiej lewicy Bogusławem Wontorem. „To takie kukułcze jajko, ale damy sobie z nią radę. Nikt oprócz niej nie wierzy w jej wygraną w wyborach” – mówi członek sztabu Wontora.
Kiedy posłowie rezygnują z mandatów poselskich, by zająć się konkretnymi sprawami w samorządzie, to jest to absolutnie zrozumiałe. Trudniej zrozumieć, gdy samorządowcy ze znikomym doświadczeniem i zerowymi dokonaniami, chcą nas reprezentować w Sejmie RP. Klasycznym przykładem takiej politycznej aberracji jest osoba Mirosławy Winnickiej z Gorzowa Wlkp., która w listopadzie 2010 roku po raz pierwszy w życiu zdobyła mandat samorządowca, a w tegorocznych wyborach chciałaby już zostać posłem. „Ma o sobie zbyt duże mniemanie i ego, które przerasta budynek Sejmiku Województwa. Wątpię, by zmieściło się również na Wiejskiej” – mówi działacz jednego z gorzowskich kół SLD. Wiadomo, że drugie miejsce na liście Sojuszu Lewicy Demokratycznej, to nie jest nagroda za działalność samorządową, bo Winnicka nie ma na koncie żadnych sukcesów w samorządzie wojewódzkim, ale efekt rozgrywki szefa SLD Grzegorza Napieralskiego ze znacznie silniejszym liderem lubuskiej lewicy Bogusławem Wontorem. „To takie kukułcze jajko, ale damy sobie z nią radę. Nikt oprócz niej nie wierzy w jej wygraną w wyborach” – mówi członek sztabu Wontora.
RODZINA MARCINKIEWICZÓW - TO MIAŁA BYĆ MARKA...
Jeszcze kilka lat temu ogólnopolskie media opisywały rodzinę Marcinkiewiczów jako społeczny fenomen. Trzech braci skutecznie para się polityką i odnoszą sukcesy. Dziś rozsądku, konsekwencji i mądrości odmówić nie można jedynie Mirosławowi, bo Kazimierz i Arkadiusz okazali się politycznie śmieszni i beznadziejni.
Byli pupilami biskupów, a szczególnie legendy gorzowskiego podziemia ks. Witolda Andrzejewskiego, który raz ich popierał, a kiedy indziej dyskontował fakt pełnienia przez nich publicznych funkcji. Kazimierz Marcinkiewicz kreował się na konserwatystę i obrońcę węzła małżeńskiego, a po parafiach jeździł z wykładem pt. „Świętość rodziny”. Na początku 2009 roku porzucił chorą i oddaną mu żonę, a związał się z młodsza o kilkadziesiąt lat dzierlatką. „Witold to przeżył, ale do dziś oczy wydrapał by temu, kto powie o Marcinkiewiczach źle” – mówi były ministrant „Szefa”, bo tak nazywają prałata Andrzejewskiego. Jedna aberracja w rodzinie byłaby do zniesienia, ale chluby rodzinie Marcinkiewiczów nie przynosi również kolejny z „cudownych” braci – Arkadiusz Marcinkiewicz. Najpierw oskarżany przez media o niejasne interesy przy zakupie kina „Kopernik” – w którym jego ojciec wyświetlał w czasach PRL-u filmy – a potem wyrzucony z PiS. Bez skutku próbował załapać się do PJN-u, ale wszystkich zaskoczył oficjalnym pobytem na inauguracji kampanii odległego poglądami od prawicy i Kościoła Władysława Komarnickiego. Właściwie trudno się dziwić, bo w ujawnionych w 2003 roku nagraniach z gabinetu Prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka namawiał go do biznesowego wspierania Władysława Komarnickiego, oficjalnie powołując się przy tym na wpływy swojego brata Kazimierza. „Dziś sięgnął politycznych nizin, ale akurat po nim nigdy nie spodziewaliśmy się ideowego kręgosłupa. To taki chłopek roztropek” – mówi działacz PiS, którego Arkadiusz namawiał do włączenia się w budowę struktur PJN-u. Właściwie fason, poziom i klasę trzyma jedynie Mirosław Marcinkiewicz – były dyrektor generalny w Ministerstwie Łączności, członek ważnych rad nadzorczych, a dziś dyrektor banku i radny Sejmiku Wojewódzkiego. „Mirek mógłby teraz bardzo wiele, bo to mądry facet, ale zaangażowanie Arka w kampanię Komarnickiego wcale mu nie pomaga. Szkoda, bo przed Mirkiem widzę świetlaną przyszłość polityczną” – mówi dawny działacz gorzowskiego ZChN-u, a dziś członek PiS. Inaczej mówiąc: historia zatoczyła koło. Kiedyś wspólnym mianownikiem Tadeusza Jędrzejczaka i Kazimierza Marcinkiewicza była szkoła w której uczyli, a dziś – przyjaźń brata Arkadiusza z kontrowersyjnym biznesmenem, który chce zostać senatorem.
Byli pupilami biskupów, a szczególnie legendy gorzowskiego podziemia ks. Witolda Andrzejewskiego, który raz ich popierał, a kiedy indziej dyskontował fakt pełnienia przez nich publicznych funkcji. Kazimierz Marcinkiewicz kreował się na konserwatystę i obrońcę węzła małżeńskiego, a po parafiach jeździł z wykładem pt. „Świętość rodziny”. Na początku 2009 roku porzucił chorą i oddaną mu żonę, a związał się z młodsza o kilkadziesiąt lat dzierlatką. „Witold to przeżył, ale do dziś oczy wydrapał by temu, kto powie o Marcinkiewiczach źle” – mówi były ministrant „Szefa”, bo tak nazywają prałata Andrzejewskiego. Jedna aberracja w rodzinie byłaby do zniesienia, ale chluby rodzinie Marcinkiewiczów nie przynosi również kolejny z „cudownych” braci – Arkadiusz Marcinkiewicz. Najpierw oskarżany przez media o niejasne interesy przy zakupie kina „Kopernik” – w którym jego ojciec wyświetlał w czasach PRL-u filmy – a potem wyrzucony z PiS. Bez skutku próbował załapać się do PJN-u, ale wszystkich zaskoczył oficjalnym pobytem na inauguracji kampanii odległego poglądami od prawicy i Kościoła Władysława Komarnickiego. Właściwie trudno się dziwić, bo w ujawnionych w 2003 roku nagraniach z gabinetu Prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka namawiał go do biznesowego wspierania Władysława Komarnickiego, oficjalnie powołując się przy tym na wpływy swojego brata Kazimierza. „Dziś sięgnął politycznych nizin, ale akurat po nim nigdy nie spodziewaliśmy się ideowego kręgosłupa. To taki chłopek roztropek” – mówi działacz PiS, którego Arkadiusz namawiał do włączenia się w budowę struktur PJN-u. Właściwie fason, poziom i klasę trzyma jedynie Mirosław Marcinkiewicz – były dyrektor generalny w Ministerstwie Łączności, członek ważnych rad nadzorczych, a dziś dyrektor banku i radny Sejmiku Wojewódzkiego. „Mirek mógłby teraz bardzo wiele, bo to mądry facet, ale zaangażowanie Arka w kampanię Komarnickiego wcale mu nie pomaga. Szkoda, bo przed Mirkiem widzę świetlaną przyszłość polityczną” – mówi dawny działacz gorzowskiego ZChN-u, a dziś członek PiS. Inaczej mówiąc: historia zatoczyła koło. Kiedyś wspólnym mianownikiem Tadeusza Jędrzejczaka i Kazimierza Marcinkiewicza była szkoła w której uczyli, a dziś – przyjaźń brata Arkadiusza z kontrowersyjnym biznesmenem, który chce zostać senatorem.
SB-ek SIĘ WYŻYWI
Mimo upływu ponad 20 lat od upadku komunizmu, byli funkcjonariusze aparatu opresji PRL wciąż cieszą się większymi przywilejami niż dawni opozycjoniści, którzy ryzykowali utratę życia i zdrowia, a w najlepszym wypadku internowanie i odsiadkę w więzieniu.
Wizyta byłego opozycjonisty, a obecnie senatora Jana Rulewskiego w Gorzowie Wlkp. była okazją do refleksji na temat sytuacji byłych opozycjonistów oraz tych, którzy zbrodniczy system komunistyczny utrwalali: prokuratorów, funkcjonariusz SB oraz funkcyjnych pracowników PZPR. „Nie jestem aż tak bezlitosny i uważam, że jak były pomagier komunistów od sekretarza gminnego po funkcjonariusza SB dostanie minimum socjalne, to powinno mu wystarczyć” – powiedział uznany w mieście autorytet i historyk prof. Władysław Czyżewski. Jego zdaniem byli pracownicy aparatu PZPR oraz służb specjalnych PRL nie powinni posiadać żadnych przywilejów, a na pewno nie powinni mieć więcej, niż opozycjoniści. „To są już starzy ludzie i wiele im nie potrzeba. Pojedzie w góry- to spadnie, a jak wybierze się nad morze, to się utopi” – perorował prof. Czyżewski. Spotkanie było również okazją do zastanowienia się w jaki sposób pomagać tym, którym w czasach PRL niemal złamano życie, a dziś – najzwyczajniej w świecie – brakuje im lat do emerytury. „Najlepszym lekarstwem jest człowiek, który pomaga drugiemu człowiekowi, ale staramy się tą pomoc usystematyzować” – mówiła zasłużona działaczka antykomunistycznego podziemia i dziennikarka Grażyna Pytlak. Niezwykle mało do powiedzenia miał sam senator Rulewski, który skonstatował, że „rolę depozytariusza tych oczekiwań powinna spełniać współczesna Solidarność”. W tym kontekście i tak najbardziej trafne były konstatacje proc. Czyżewskiego. „Oni mają już dużo butów, spodni i koszul, a jak ich coś zaboli, to mają dzieci i wnuków. Potrzeb wielkich nie mają” – mówił Czyżewski.
Wizyta byłego opozycjonisty, a obecnie senatora Jana Rulewskiego w Gorzowie Wlkp. była okazją do refleksji na temat sytuacji byłych opozycjonistów oraz tych, którzy zbrodniczy system komunistyczny utrwalali: prokuratorów, funkcjonariusz SB oraz funkcyjnych pracowników PZPR. „Nie jestem aż tak bezlitosny i uważam, że jak były pomagier komunistów od sekretarza gminnego po funkcjonariusza SB dostanie minimum socjalne, to powinno mu wystarczyć” – powiedział uznany w mieście autorytet i historyk prof. Władysław Czyżewski. Jego zdaniem byli pracownicy aparatu PZPR oraz służb specjalnych PRL nie powinni posiadać żadnych przywilejów, a na pewno nie powinni mieć więcej, niż opozycjoniści. „To są już starzy ludzie i wiele im nie potrzeba. Pojedzie w góry- to spadnie, a jak wybierze się nad morze, to się utopi” – perorował prof. Czyżewski. Spotkanie było również okazją do zastanowienia się w jaki sposób pomagać tym, którym w czasach PRL niemal złamano życie, a dziś – najzwyczajniej w świecie – brakuje im lat do emerytury. „Najlepszym lekarstwem jest człowiek, który pomaga drugiemu człowiekowi, ale staramy się tą pomoc usystematyzować” – mówiła zasłużona działaczka antykomunistycznego podziemia i dziennikarka Grażyna Pytlak. Niezwykle mało do powiedzenia miał sam senator Rulewski, który skonstatował, że „rolę depozytariusza tych oczekiwań powinna spełniać współczesna Solidarność”. W tym kontekście i tak najbardziej trafne były konstatacje proc. Czyżewskiego. „Oni mają już dużo butów, spodni i koszul, a jak ich coś zaboli, to mają dzieci i wnuków. Potrzeb wielkich nie mają” – mówił Czyżewski.
BYŁY WICEMINISTER OBNAŻA SITWĘ
Wyrok w aferze budowlanej, to nie koniec sitwy polityczno-gospodarczej w regionie. Tak uważa były wiceminister spraw wewnętrznych, który odpowiadał w rządzie za służby mundurowe. Paradoksalnie, jego telewizyjny wywiad przeszedł bez echa.
Jeśli b. wiceminister Marek Surmacz z Prawa i Sprawiedliwości mówi coś o układach, to należy mu wierzyć, bo wypowiada się w obszarze, który jest mu doskonale znany. „Mam dokładne rozeznanie gorzowskich układów i wiem, kto jest głównym patronem polityczno – biznesowego układu, ale nie jest to Tadeusz Jędrzejczak, który pełnił raczej rolę jednego z trybików tego układu” – mówił kilka dni temu w rozmowie z red. Krzysztofem Bąkiem w TV Odra. Jego zdaniem, skazanie prezydenta Gorzowa, to jedynie obcięcie wierzchołka piramidy, która jednak dalej ma się dobrze. „W kręgach biznesowo – towarzyskich wyraża się dla niego współczucie nie dlatego, że dostał wysoki wyrok, lecz dlatego iż dał się złapać. Sitwa dalej będzie na rynku politycznym bardzo silna i będzie się starała wysunąć następcę, który zmieni tylko rolę” – uważa b. wiceminister od spraw policji, a dziś kandydat do Senatu, który zmierzy się m.in. z przyjacielem prezydenta oraz przedsiębiorcą realizującym duże kontrakty w Gorzowie - Władysławem Komarnickiem. „Nigdy nie skorzystałem ze znajomości prezydenta Jędrzejczaka w postaci zlecenia, które byłoby niezgodne z prawem. Wymiar sprawiedliwości zawsze dosięga takie malwersacje” – niejako odpowiadał na zarzuty w kontekście gorzowskich układów biznesowo-politycznych w tygodniku 66-400.pl sam W.Komarnicki. Tymczasem były minister precyzyjnie diagnozuje ów polityczno – biznesowy układ, którego głową miał być obecny prezydent Gorzowa. „To jest bardzo poważny i zgniły układ postpezetpeerowski z dyktatorami tamtego okresu, którzy dziś rozdają karty. Te sitwy trzymają się na fundamencie skorumpowania” - stwierdził.
Jeśli b. wiceminister Marek Surmacz z Prawa i Sprawiedliwości mówi coś o układach, to należy mu wierzyć, bo wypowiada się w obszarze, który jest mu doskonale znany. „Mam dokładne rozeznanie gorzowskich układów i wiem, kto jest głównym patronem polityczno – biznesowego układu, ale nie jest to Tadeusz Jędrzejczak, który pełnił raczej rolę jednego z trybików tego układu” – mówił kilka dni temu w rozmowie z red. Krzysztofem Bąkiem w TV Odra. Jego zdaniem, skazanie prezydenta Gorzowa, to jedynie obcięcie wierzchołka piramidy, która jednak dalej ma się dobrze. „W kręgach biznesowo – towarzyskich wyraża się dla niego współczucie nie dlatego, że dostał wysoki wyrok, lecz dlatego iż dał się złapać. Sitwa dalej będzie na rynku politycznym bardzo silna i będzie się starała wysunąć następcę, który zmieni tylko rolę” – uważa b. wiceminister od spraw policji, a dziś kandydat do Senatu, który zmierzy się m.in. z przyjacielem prezydenta oraz przedsiębiorcą realizującym duże kontrakty w Gorzowie - Władysławem Komarnickiem. „Nigdy nie skorzystałem ze znajomości prezydenta Jędrzejczaka w postaci zlecenia, które byłoby niezgodne z prawem. Wymiar sprawiedliwości zawsze dosięga takie malwersacje” – niejako odpowiadał na zarzuty w kontekście gorzowskich układów biznesowo-politycznych w tygodniku 66-400.pl sam W.Komarnicki. Tymczasem były minister precyzyjnie diagnozuje ów polityczno – biznesowy układ, którego głową miał być obecny prezydent Gorzowa. „To jest bardzo poważny i zgniły układ postpezetpeerowski z dyktatorami tamtego okresu, którzy dziś rozdają karty. Te sitwy trzymają się na fundamencie skorumpowania” - stwierdził.
CUDOWNE DZIECKO LEWICY
Czy Artur Gurec reprezentuje gorzowską lewicę, czy po prostu Artura Gurca ? Kiedy wiązał się w połowie lat dziewięćdziesiątych z postkomunistami, nie przypuszczał, że stanie się ich jedyną szansą, a jednocześnie twarzą niezwykle kompetentną i merytoryczną.
Jego krytycy nie przebierają w słowach. „Wisi na pasku Jasia Kochanowskiego, bo sam jest wyzuty z poglądów, a zwiąże się z każdym, kto zagwarantuje mu kasę i wpływy”- mówi o Arturze Gurcu kolega z Frakcji Młodych Socjaldemokratów. Inny ma mu za złe, że partię ma głęboko w nosie, a pojawia się dopiero wtedy, gdy jest do objęcia jakaś posada. W latach dziewięćdziesiątych zapowiadał się na przebojowego polityka, który odbiegał od formuły ówczesnej gwiazdy lewicy Jakuba Derech -Krzyckiego. Rozdawał w dyskotekach prezerwatywy i protestował przeciw ZChN-owi, a to musiało podobać się gorzowskim mediom, gdzie dominowali ultrakonserwatywni działacze skupieni wokół Kościoła. Jako radny wielkiej furory nie zrobił i właściwie trudno odnaleźć temat, który z tamtego okresu byłby charakterystyczny właśnie dla jego osoby. „Kumplował się z bratem obecnego proboszcza Katedry, a to już coś” – mówi działaczka FMD. I rzeczywiście, odwagi Arturowi Gurcowi nie brakowało, bo potrafił rozmawiać z ludźmi dawnej prawicy, jak też środowiskami Unii Wolności. Taka postawa gwarantowała mu przychylność środowisk nie tylko lewicowych, choć piastowane kolejno funkcje zawdzięcza właściwie tylko posłowi Janowi Kochanowskiemu. To dzięki jego protekcji, a nie doświadczeniu, piastował najpierw funkcję wiceprezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a także wicedyrektora ds. logistyki w Poczcie Polskiej. „Jasiu nie da mu zrobić krzywdy i w przeciwieństwie do Jędrzejczaka przyszłość widzi właśnie w Arturze, a nie w Kubie Krzyckim na którym się zawiódł” – mówi działacz lewicy. Paradoksalnie, kiedy został szefem TVP Gorzów, to nie posypały się na niego gromy, że jest lewicowcem czy też protegowanym posła Kochanowskiego, ale niemal wszyscy jak jeden mąż wyrażali zadowolenie, że po raz pierwszy funkcję szefa regionalnej telewizji objął mieszkaniec Gorzowa. Wydaje się, że wrodzona zręczność oraz nabyte umiejętności polityczne, to jego główny atut, a co za tym dalej idzie – udało mu się „poukładać niemal ze wszystkimi”. Dziś czuje, że wiatr zaczyna wiać trochę inaczej i często rozmawia z parlamentarzystami PO, kokietuje b. marszałka Zycha, a nawet liderów Prawa i Sprawiedliwości. „Artur to cudowne dziecko lewicy i jeszcze o nim usłyszymy, nawet jeśli teraz go zdmuchną z telewizji” – mówi działacz gorzowskiej lewicy. Narazie dyrektor Gurec oddaje długi, a co za tym dalej idzie, stara się maksymalnie marginalizować głównego konkurenta swojego protektora, którym jest poseł Bogusław Wontor.
Jego krytycy nie przebierają w słowach. „Wisi na pasku Jasia Kochanowskiego, bo sam jest wyzuty z poglądów, a zwiąże się z każdym, kto zagwarantuje mu kasę i wpływy”- mówi o Arturze Gurcu kolega z Frakcji Młodych Socjaldemokratów. Inny ma mu za złe, że partię ma głęboko w nosie, a pojawia się dopiero wtedy, gdy jest do objęcia jakaś posada. W latach dziewięćdziesiątych zapowiadał się na przebojowego polityka, który odbiegał od formuły ówczesnej gwiazdy lewicy Jakuba Derech -Krzyckiego. Rozdawał w dyskotekach prezerwatywy i protestował przeciw ZChN-owi, a to musiało podobać się gorzowskim mediom, gdzie dominowali ultrakonserwatywni działacze skupieni wokół Kościoła. Jako radny wielkiej furory nie zrobił i właściwie trudno odnaleźć temat, który z tamtego okresu byłby charakterystyczny właśnie dla jego osoby. „Kumplował się z bratem obecnego proboszcza Katedry, a to już coś” – mówi działaczka FMD. I rzeczywiście, odwagi Arturowi Gurcowi nie brakowało, bo potrafił rozmawiać z ludźmi dawnej prawicy, jak też środowiskami Unii Wolności. Taka postawa gwarantowała mu przychylność środowisk nie tylko lewicowych, choć piastowane kolejno funkcje zawdzięcza właściwie tylko posłowi Janowi Kochanowskiemu. To dzięki jego protekcji, a nie doświadczeniu, piastował najpierw funkcję wiceprezesa Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, a także wicedyrektora ds. logistyki w Poczcie Polskiej. „Jasiu nie da mu zrobić krzywdy i w przeciwieństwie do Jędrzejczaka przyszłość widzi właśnie w Arturze, a nie w Kubie Krzyckim na którym się zawiódł” – mówi działacz lewicy. Paradoksalnie, kiedy został szefem TVP Gorzów, to nie posypały się na niego gromy, że jest lewicowcem czy też protegowanym posła Kochanowskiego, ale niemal wszyscy jak jeden mąż wyrażali zadowolenie, że po raz pierwszy funkcję szefa regionalnej telewizji objął mieszkaniec Gorzowa. Wydaje się, że wrodzona zręczność oraz nabyte umiejętności polityczne, to jego główny atut, a co za tym dalej idzie – udało mu się „poukładać niemal ze wszystkimi”. Dziś czuje, że wiatr zaczyna wiać trochę inaczej i często rozmawia z parlamentarzystami PO, kokietuje b. marszałka Zycha, a nawet liderów Prawa i Sprawiedliwości. „Artur to cudowne dziecko lewicy i jeszcze o nim usłyszymy, nawet jeśli teraz go zdmuchną z telewizji” – mówi działacz gorzowskiej lewicy. Narazie dyrektor Gurec oddaje długi, a co za tym dalej idzie, stara się maksymalnie marginalizować głównego konkurenta swojego protektora, którym jest poseł Bogusław Wontor.
O POLITYCE BEZ ZACIETRZEWIENIA...
Redaktor „Puls”-u udzielił wywiadu Telewizji „Odra”. Jako były polityk i znawca regionalnej sceny politycznej komentował bieżące wydarzenia.
W wywiadzie odniósł się do zawirowań wokół układania regionalnych list wyborczych, a także opowiadał o meandrach i „kuchni politycznej”.
Obejrzyj całość:
http://www.youtube.com/watch?v=Dc1CZmtEfnw
W wywiadzie odniósł się do zawirowań wokół układania regionalnych list wyborczych, a także opowiadał o meandrach i „kuchni politycznej”.
Obejrzyj całość:
http://www.youtube.com/watch?v=Dc1CZmtEfnw
ZAINTERESOWANIE "PULS"-em NIE MALEJE...
Nowa szata graficzna „Puls”-u spowodowała wzmożony ruch na stronie pisma. Tylko w ostatnim tygodniu stronę odwiedziło prawie trzy tysiące osób, a ruch sieciowy odbywał się z tak odległych miejsc jak Holandia, Niemcy, Belgia czy Francja.
Analiza ruchu sieciowego na stronie „Puls”-u daje powody, by sądzić, że szybko i łatwo pismo wróci do swojej dawnej świetności, gdy dziennie czytało je kilka tysięcy osób, a tylko w 2010 roku zanotowało ponad milion odsłon. Nowa szata graficzna pojawiła się 26 sierpnia i od tego momentu na stronie zaczął się duży ruch. Tylko do 3 września stronę odwiedziło ponad 6 tysięcy osób. Co ważne, znacznie atrakcyjniejsza będzie szata graficzna pisma, które zwiększy nakład, a same pismo wydawane będzie na dużo większym obszarze niż dotychczas. Czy zmieniony zostanie tytuł ? Nie, ale diametralnej zmianie ulegnie sama treść artykułów. Węcej lokalnej polityki o której nie przeczyta się gdzie indziej, a mniej lokalności w wymiarze czysto społecznym...
Analiza ruchu sieciowego na stronie „Puls”-u daje powody, by sądzić, że szybko i łatwo pismo wróci do swojej dawnej świetności, gdy dziennie czytało je kilka tysięcy osób, a tylko w 2010 roku zanotowało ponad milion odsłon. Nowa szata graficzna pojawiła się 26 sierpnia i od tego momentu na stronie zaczął się duży ruch. Tylko do 3 września stronę odwiedziło ponad 6 tysięcy osób. Co ważne, znacznie atrakcyjniejsza będzie szata graficzna pisma, które zwiększy nakład, a same pismo wydawane będzie na dużo większym obszarze niż dotychczas. Czy zmieniony zostanie tytuł ? Nie, ale diametralnej zmianie ulegnie sama treść artykułów. Węcej lokalnej polityki o której nie przeczyta się gdzie indziej, a mniej lokalności w wymiarze czysto społecznym...
12.06.2011
GMINA I WÓJT W CENTUM UWAGI
8.06.2011
LEPSZEGO NARAZIE NIE MA
Wielu spisało go na straty, ale mogą się poważnie pomylić. Można byłemu wójtowi zarzucić wiele, ale jedno jest pewne – pozostawił gminę w naprawdę w dobrej kondycji, a ilość inwestycji stawia ją w absolutnej czołówce.
Wybory przegrał głównie w wyniku swoich słabości, ale również dlatego, że nie potrafił odpowiedni o „sprzedać” tego, co zrobił dla gminy i zbyt łatwo poddawał się podszeptom „Diabła z Wysokiej”. Miał świetnego zastępcę Daniela Niekrewicza, „księgową” która przynajmniej nie przeszkadzała, a nade wszystko – cokolwiek o wójcie Tadeuszu Piotrowskim nie powiedzieć – zbudował zespół. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej stał się jednym z najaktywniejszych w regionie, Zakład Usług Komunalnych zaczął być naprawdę sprawną instytucją, a USC pod wodzą Ireny Leśniewskiej niezwykle się sprofesjonalizowało. Jeśli do tego dodać fakt, że szybko usunął destrukcyjnego Daniela Miłostana z funkcji przewodniczącego Rady Gminy, a w jego miejsce udało się wprowadzić uczciwego i oddanego sprawom publicznym Eugeniusza Leśniewskiego, to trzeba Piotrowskiemu oddać, że miał rękę do współpracowników, Co dalej? Wójt Tadeusz Karwasz obiecał nowe urzędy, obwodnice i wiele takich dziwnych rzeczy, ale wydaje się iż jego kadencja skończy się tam, gdzie się zaczęła – czyli skąd poszedł donos na jego największego konkurenta. Postawi w Tarnowie kilka lamp, może uda się zakupić ławeczki, zamontować prąd i na tym się skończy. Baczyna wyładniała, ale to nie jest sukces Karwasza, lecz Piotrowskiego, Niekrewicza i Leśniewskiego. Głupio skonstatować – ale obecni radni nie będą już mieli czym się pochwalić. Fakt – Piotrowski był krytykowany, ale lepszego na razie nie ma. Może jest, ale to już siódmy miesiąc i narazie cisza...
Wybory przegrał głównie w wyniku swoich słabości, ale również dlatego, że nie potrafił odpowiedni o „sprzedać” tego, co zrobił dla gminy i zbyt łatwo poddawał się podszeptom „Diabła z Wysokiej”. Miał świetnego zastępcę Daniela Niekrewicza, „księgową” która przynajmniej nie przeszkadzała, a nade wszystko – cokolwiek o wójcie Tadeuszu Piotrowskim nie powiedzieć – zbudował zespół. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej stał się jednym z najaktywniejszych w regionie, Zakład Usług Komunalnych zaczął być naprawdę sprawną instytucją, a USC pod wodzą Ireny Leśniewskiej niezwykle się sprofesjonalizowało. Jeśli do tego dodać fakt, że szybko usunął destrukcyjnego Daniela Miłostana z funkcji przewodniczącego Rady Gminy, a w jego miejsce udało się wprowadzić uczciwego i oddanego sprawom publicznym Eugeniusza Leśniewskiego, to trzeba Piotrowskiemu oddać, że miał rękę do współpracowników, Co dalej? Wójt Tadeusz Karwasz obiecał nowe urzędy, obwodnice i wiele takich dziwnych rzeczy, ale wydaje się iż jego kadencja skończy się tam, gdzie się zaczęła – czyli skąd poszedł donos na jego największego konkurenta. Postawi w Tarnowie kilka lamp, może uda się zakupić ławeczki, zamontować prąd i na tym się skończy. Baczyna wyładniała, ale to nie jest sukces Karwasza, lecz Piotrowskiego, Niekrewicza i Leśniewskiego. Głupio skonstatować – ale obecni radni nie będą już mieli czym się pochwalić. Fakt – Piotrowski był krytykowany, ale lepszego na razie nie ma. Może jest, ale to już siódmy miesiąc i narazie cisza...
5.06.2011
W GMINIE ZANIKAJĄ PODZIAŁY...
Miarą danego samorządu jest uchwalony budżet oraz wizerunek lokalnych władz. Wójt Karwasz zdal na razie oba egzaminy i trudno mu cokolwiek w tym względzie zarzucić. Po prostu rządzi...
„Piotrowskiego bardziej krytrykowałeś” – zarzucił „PT” kilka dni temu jeden z radnych. Może miał i rację, ale nijak się to ma do kalendarza. Poprzednie władze z wójtem Tadeuszem Piotrowskim i jego zastępcą Danielem Niekrewiczem nie mogły narzekać na brak promocji i reklamy, ale tylko do czasu, gdy w gminie nie zaczęło się dziać źle. Zresztą było ich za co chwalić, bo obaj panowie są autorami największych sukcesów gminy Lubiszyn w ostatnich latach. Wójt Tadeusz Karwasz przeprowadza rewolucje w Urzędzie Gminy, ale i one były postulowane w pierwszych numerach „PT”. Niestety nikt sobie z tego nic nie robił, a fachowością wykazali się głównie szefowie GOPS-u Ewa Stojanowska oraz ZUK-u Henryk Rudomina. Niejako obok, ale zgodnie z prawem oraz w porozumieniu z władzami, profesjonalizowali kierowane przez siebie jednostki. Często w poprzek lokalnej egzekutywy i wiernego jej prawnika. „Karwasz zbyt długo szykował się do objęcia tego stołka, by pozwolił sobie na błąd lub przymykanie oka na nielojalność” – mówi radny, który zdobył mandat z KWW „Wspólnota”. Tym samym, trzeba przyznać iż w nowej Radzie Gminy zanikają podzialy, a górę bierze rozsądek i wspólny interes gminy. Tak trzymać...
„Piotrowskiego bardziej krytrykowałeś” – zarzucił „PT” kilka dni temu jeden z radnych. Może miał i rację, ale nijak się to ma do kalendarza. Poprzednie władze z wójtem Tadeuszem Piotrowskim i jego zastępcą Danielem Niekrewiczem nie mogły narzekać na brak promocji i reklamy, ale tylko do czasu, gdy w gminie nie zaczęło się dziać źle. Zresztą było ich za co chwalić, bo obaj panowie są autorami największych sukcesów gminy Lubiszyn w ostatnich latach. Wójt Tadeusz Karwasz przeprowadza rewolucje w Urzędzie Gminy, ale i one były postulowane w pierwszych numerach „PT”. Niestety nikt sobie z tego nic nie robił, a fachowością wykazali się głównie szefowie GOPS-u Ewa Stojanowska oraz ZUK-u Henryk Rudomina. Niejako obok, ale zgodnie z prawem oraz w porozumieniu z władzami, profesjonalizowali kierowane przez siebie jednostki. Często w poprzek lokalnej egzekutywy i wiernego jej prawnika. „Karwasz zbyt długo szykował się do objęcia tego stołka, by pozwolił sobie na błąd lub przymykanie oka na nielojalność” – mówi radny, który zdobył mandat z KWW „Wspólnota”. Tym samym, trzeba przyznać iż w nowej Radzie Gminy zanikają podzialy, a górę bierze rozsądek i wspólny interes gminy. Tak trzymać...
4.06.2011
BAGIŃSKI: CO Z WOLNOŚCIĄ SŁOWA ?
„Gazeta Wyborcza” publikuje kolejny tekst Redakto- ra „Pulsu Tarnowa”. Tym razem o głupim konflikcie praw- ników, wykorzystywaniu prokuratury do prywatnych porachunków oraz zwykłej głupocie.
To już standard, że teksty naczelnego „Pulsu” cieszą się- jak to mówią dziennikarze – dużą „klikalnością”. Tym razem temat na czasie, bo rzecz dotyczy wykorzystywania organów sprawiedliwości do gier politycznych i osobistych porachunków. „Martwię się o kondycję wolności słowa (…), bo jak inaczej zinterpretować fakt, że guru "kiboli" "Staruch" czuje się bezkarny i udziela wywiadów opiniotwórczym tygodnikom, a dziennikarze obawiają się rozmawiać przez telefon, (…) bo podlegają podsłuchom” - pisze w "GW" szef „Pulsu”. Zwraca uwagę również na prymitywny zwyczaj oskarżania dziennikarzy przed sądami karnymi: „(…)W przeszłości wszelkie spory natury werbalnej rozstrzygane były w postępowaniach cywilnych, a dziś są to sądy karne. Najwidoczniej z angażowaniem wymiaru sprawiedliwości do bieżącej walki politycznej jest jak z uzależnieniem od narkotyków. Soft drugs - prawo cywilne - dobre było kiedyś, ale gdy nie przynosi już odpowiedniej ilości efektów i adrenaliny, to sięga się po hard drugs - prokuratury i prawo karne”.
Więcej... http://gorzow.gazeta.pl/gorzow/1,35211,9724940,Radny_kontra_wojt__czyli_na_porachunki_prokuratura.html#ixzz1OKHtEq2c
Więcej... http://gorzow.gazeta.pl/gorzow/1,35211,9724940,Radny_kontra_wojt__czyli_na_porachunki_prokuratura.html#ixzz1OKHtEq2c
31.05.2011
29.05.2011
ZAGLĄDAMY DO PORTFELI WŁADZY
Okazuje się, że obecny włodarz gminy Lubiszyn jest już milionerem, a jego majątek jest znacznie większy niż poprzednika. Jest to jakaś pociecha, bo można domniemywać, że po władzę nie szedł dla pieniędzy. „Puls” porównał pierwsze oświadczenie majątkowe jakie złożyli: Tadeusz Piotrowski w 2006 r. oraz Tadeusz Karwasz w 2010 roku, gdy objął urząd.
Można się oburzać tym, że zaglądamy w portfele władzy, ale takie jest „zbójeckie prawo” dziennikarzy. Z analizy oświadczenia majątkowego wójta Tadeusza Karwasza wynika, że jest osobą oszczędną i na początku kadencji dysponuje znacznymi oszczędnościami - 105 tysiącami polskich złotych oraz ponad tysiącem waluty zagranicznej. Dla porównania, jego poprzednik Tadeusz Piotrowski w tym samym momencie urzędowania miał jedynie 65 tysięcy zł. oszczędności. Różny jest również stan posiadanych nieruchomości, bo wójt T. Karwasz jest już „milionerem” i dysponuje nieruchomościami o wartości ponad 1 miliona złotych, a jego skromny – ale zasłużony dla gminy – poprzednik wykazał w pierwszym oświadczeniu majątkowym dom i mieszkanie o wartości „zaledwie” 350 tysięcy zł. Różne są również samochody, które posiadają na własność na początku kadencji. Wójt Karwasz wykazał Toyotę Yaris, a jego poprzednik zaczynał urzędowanie kilkuletnim Citroenem C 5, którego w trakcie kadencji zamienił na nowszy model. Jest jeszcze jedna różnica pomiędzy obecnym i byłym włodarzem gminy Lubiszyn. Obecny zaciągnął kredyt w wysokości 137 tysięcy zł., a poprzednik zaczynał bez kredytu. Reasumując – dobrze iż władzę obejmują ludzie z pieniędzmi, ale samorządową kadencję będziemy oceniać nie po zawartości oświadczeń majątkowych, lecz po faktycznych dokonaniach. Trzeba przyznać, że b. wójt Tadeusz Piotrowski nie ma się czego wstydzić, a przed nowym wszystko dopiero do zrobienia. Na razie będzie „spijał piankę” z dokonań poprzedników, bo już za kilka dni inwestycja w Baczynie będzie gotowa. To kolejny dowód na to, że ekipa Piotrowski – Niekrewicz – Leśniewski zrobiła w tej gminie tak dużo, że można tym obdzielić następców. Oby również oni mieli czym obdzielać…
DUŻA FORSA DLA AKTYWNYCH
Ponad trzy miliony złotych rozdzieli Lokalna Grupa Działania – Kraina Szlaków Turystycznych, a pieniądze mogą trafić dosłownie do każdego mieszkańca gminy Lubiszyn.
To nie są wirtualne pieniądze dla dużych przedsiębiorstw, ale realne wsparcie dla lokalnych organizacji, sołectw oraz drobnych przedsiębiorców. Aplikować mogą również osoby fizyczne: rolnicy, działacze społeczni i sportowi, a nawet parafie. Wystarczy pomysł na lokal gastroniczny, ciekawą imprezę, bazę noclegową czy tematyczny plac zabaw. Nabór wniosków trwać będzie do 5 lipca br. a szansa na otrzymanie dotacji jest o tyle większa, że gmina Lubiszyn we władzach opiniujących wnioski ma swoich trzech przedstawicieli: wicewójt Małgorzatę Miszkiewicz, działaczkę społeczną ze Stawu Małgorzatę Klityńską oraz przedsiębiorcę Antoniego Nikodema. Aplikować można w czterech obszarach: małe projekty, odbudowa i rozwój wsi, tworzenie i rozwój mikroprzedsiębiorstw oraz różnicowanie działalności w kierunku nierolniczej. Szansa na pieniądze jest o tyle duża, że wniosek nie jest skomplikowany, a procedura przyznawania środków niezwykle prosta. Gmina Lubiszyn partycypuje w LGD – KST finansowo w kwocie 30 tysięcy złotych rocznie i byłoby czymś niezwykle dziwnym, a nawet skandalem, gdyby kolejny raz jedynymi wnioskami złożonymi z terenu gminy były te społeczne – osob prywatnych, sołtysów i stowarzyszeń.
19.05.2011
URZĘDNICY ODPOWIEDZĄ ZA BZDURY
Skończyła się bezkarność urzędników. Dwa dni temu weszła w życie ustawa o odpowiedzialności finansowej funkcjonariuszy publicznych za rażące naruszenie prawa.
Zgodnie z ustawą urzędnik poniesie odpowiedzialność, gdy spełnione zostaną określone w ustawie przesłanki. Oznacza to, że raczej nie będą miały miejsca takie sytuacje – jak w poprzedniej kadencji samorządu - że w wyniku błędnych decyzji urzędniczych wstrzymywane będą ważne inwestycje lub ośmieszana będzie instytucja Wójta Gminy. Bywało bowiem w ostatnich latach, że urzędniczka – w wyniku błędnych decyzji, które podsuwała do podpisu wójtowi – nieświadomie paraliżowała realizację kilkumilionowych inwestycji. Były też sytuacje, że w wyniku urzędniczej niekompetencji omal nie wybudowano na boisku w Wysokiej budynku mieszkalnego. W "Puls"-ie opisywaliśmy także skargę mieszkańca, który poniósł konsekwencje skarbowe, gdyż skorzystał z formularzy zamieszczonych na stronie http://www.lubiszyn.pl/.
Zgodnie z ustawą urzędnik poniesie odpowiedzialność, gdy spełnione zostaną określone w ustawie przesłanki. Oznacza to, że raczej nie będą miały miejsca takie sytuacje – jak w poprzedniej kadencji samorządu - że w wyniku błędnych decyzji urzędniczych wstrzymywane będą ważne inwestycje lub ośmieszana będzie instytucja Wójta Gminy. Bywało bowiem w ostatnich latach, że urzędniczka – w wyniku błędnych decyzji, które podsuwała do podpisu wójtowi – nieświadomie paraliżowała realizację kilkumilionowych inwestycji. Były też sytuacje, że w wyniku urzędniczej niekompetencji omal nie wybudowano na boisku w Wysokiej budynku mieszkalnego. W "Puls"-ie opisywaliśmy także skargę mieszkańca, który poniósł konsekwencje skarbowe, gdyż skorzystał z formularzy zamieszczonych na stronie http://www.lubiszyn.pl/.
Dotychczas petenci byli bez szans nawet otrzymanie od urzędnika przeprosin za błędną decyzję, a co dopiero na ewentualne odszkodowanie. To już przeszłość…
18.05.2011
PIERWSZE MIESIĄCE KARWASZA
Minęło już grubo ponad sto dni, odkąd Wójtem Gminy Lubiszyn został Tadeusz Karwasz. Pierwsze miesiące, to zawsze okres podsumowań oraz oceny determinacji nowego włodarza. Rewolucji w Lubiszynie nie było, ale istotne zmiany są.
Moment objęcia urzędu przez Tadeusza Karwasza był dla wielu wielką niewiadomą. Jedni się obawiali, a jeszcze inni snuli ciche plany. Dziś wiadomo, że lizusów w Urzędzie Gminy już nie ma, a sam Karwasz nie da sobą nikomu sterować. Pogłoski o „sterowaniu” wójtem Karwaszem pojawiły się, gdy na swoją zastępczynię nominował Małgorzatę Miszkiewicz, ale szybko okazało się, że to nic nie znaczący gest względem ambitnego sołtysa i radnego z Tarnowa. „Zrobił mu całą kampanię, a na koniec wykończył kolejnym donosem przeciwnika. Ekwiwalent musiał być” – mówi osoba z otoczenia wójta. Na plus trzeba Karwaszowi zapisać konsekwencję w ocenie pozyskiwania środków unijnych w gminie, a właściwie ich nie pozyskiwania. Trudno zarzucić cokolwiek nowej strukturze organizacyjnej, bo dzięki wprowadzonym przez Karwasza zmianom jest klarowna i wiadomo, kto za co odpowiada. Co więcej – awansowano osoby, które pierwsze szlify stażowe zdobywały w Urzędzie Gminy. Wpadką jest wyciągnięcie sprawy autobusu dofinansowywanego przez PFRON, bo obróci się przeciw gminie, a także faktyczne oddanie władzy nad majątkiem zakupionym w ramach CIS na rzecz podmiotu zewnętrznego. Inaczej mówiąc – gmina wzięła odpowiedzialność, leasingi zostaną spłacone w ramach środków unijnych, ale zakupione samochody, ciągniki oraz urządzenia staną się własnością organizacji z Gorzowa Wlkp. Błędem było pozbycie się doświadczonej skarbniczki Beaty Pampuchowicz, ale plusem jest duża ilość spotkań, które wójt Karwasz odbywa w ramach urzędowania. Kropla drąży skalę. Nie można pominąć pierwszych dni urzędowania, gdy w gminie Lubiszyn zapanował „Wersal”, a wójt spotykał się kilkakrotnie z poprzednikiem. Na psy zeszła ponownie gminna gazetka, ale polepszyła się strona internetowa. Wójt Karwasz odsunął kontrowersyjnego prawnika z Kolonii – Wysoka, a w jego miejsce zatrudnił profesjonalną kancelarię prawną. To ważne, bo dotychczas urzędnicy nie korzystali z usług gminnego prawnika z obawy, że ich pytanie będzie dowodem w sprawie przeciwko nim. Rekapitulując – początek całkiem przyzwoity, ale w dużej mierze dzięki słabej Radzie Gminy, która składa się z lizusów, socjalnych petentów oraz tych, którzy „chcą trwać”. Jeśli przyjąć, że dziś najbliższymi doradcami wójta jest Barbara Adamska, Józef Medyński czy Zbigniew Borek, to nie ma się czego bać, bo to wytrawni fachowcy w swoich dziedzinach.
Moment objęcia urzędu przez Tadeusza Karwasza był dla wielu wielką niewiadomą. Jedni się obawiali, a jeszcze inni snuli ciche plany. Dziś wiadomo, że lizusów w Urzędzie Gminy już nie ma, a sam Karwasz nie da sobą nikomu sterować. Pogłoski o „sterowaniu” wójtem Karwaszem pojawiły się, gdy na swoją zastępczynię nominował Małgorzatę Miszkiewicz, ale szybko okazało się, że to nic nie znaczący gest względem ambitnego sołtysa i radnego z Tarnowa. „Zrobił mu całą kampanię, a na koniec wykończył kolejnym donosem przeciwnika. Ekwiwalent musiał być” – mówi osoba z otoczenia wójta. Na plus trzeba Karwaszowi zapisać konsekwencję w ocenie pozyskiwania środków unijnych w gminie, a właściwie ich nie pozyskiwania. Trudno zarzucić cokolwiek nowej strukturze organizacyjnej, bo dzięki wprowadzonym przez Karwasza zmianom jest klarowna i wiadomo, kto za co odpowiada. Co więcej – awansowano osoby, które pierwsze szlify stażowe zdobywały w Urzędzie Gminy. Wpadką jest wyciągnięcie sprawy autobusu dofinansowywanego przez PFRON, bo obróci się przeciw gminie, a także faktyczne oddanie władzy nad majątkiem zakupionym w ramach CIS na rzecz podmiotu zewnętrznego. Inaczej mówiąc – gmina wzięła odpowiedzialność, leasingi zostaną spłacone w ramach środków unijnych, ale zakupione samochody, ciągniki oraz urządzenia staną się własnością organizacji z Gorzowa Wlkp. Błędem było pozbycie się doświadczonej skarbniczki Beaty Pampuchowicz, ale plusem jest duża ilość spotkań, które wójt Karwasz odbywa w ramach urzędowania. Kropla drąży skalę. Nie można pominąć pierwszych dni urzędowania, gdy w gminie Lubiszyn zapanował „Wersal”, a wójt spotykał się kilkakrotnie z poprzednikiem. Na psy zeszła ponownie gminna gazetka, ale polepszyła się strona internetowa. Wójt Karwasz odsunął kontrowersyjnego prawnika z Kolonii – Wysoka, a w jego miejsce zatrudnił profesjonalną kancelarię prawną. To ważne, bo dotychczas urzędnicy nie korzystali z usług gminnego prawnika z obawy, że ich pytanie będzie dowodem w sprawie przeciwko nim. Rekapitulując – początek całkiem przyzwoity, ale w dużej mierze dzięki słabej Radzie Gminy, która składa się z lizusów, socjalnych petentów oraz tych, którzy „chcą trwać”. Jeśli przyjąć, że dziś najbliższymi doradcami wójta jest Barbara Adamska, Józef Medyński czy Zbigniew Borek, to nie ma się czego bać, bo to wytrawni fachowcy w swoich dziedzinach.
16.05.2011
15.05.2011
KARIERA: OD PRZEDSZKOLANKI DO ZASTĘPCY WÓJTA
Kariera „od pucybuta do…” wciąż jest możliwa. Więcej, władzę dzierżyć można rodzinnie. Małgorzata Miszkiewicz jeszcze niedawno była nauczycielem wychowania przedszkolnego, a dziś może używać pieczątki „z upoważnienia Wójta Gminy”, a mąż – choć na sesjach głównie milczy – kreuje się na osobę ważną i wpływową.
Już drugi raz mieszkaniec Tarnowa piastuje zaszczytną funkcję wicewójta. Jako pierwszy w tym fotelu zasiadł Mirosław Kotecki, który dał się poznać jako samorządowiec obeznany w sprawach gminy, kompetentny w zakresie pozyskiwania środków unijnych, a także urzędnik bliski ludziom. Od kilku miesięcy zastępcą wójta jest Małgorzata Miszkiewicz – w przeszłości nauczyciel wychowania przedszkolnego z fakultetem z zarządzania, wybitna piosenkarka zespołu „Tarnowianki” oraz żona sołtysa i radnego Tarnowa Grzegorza Miszkiewicza. „Totalna klapa. Ta kobieta nie trzyma nerwów na wodzy i potrafi rozwalić każde spotkanie i każdą imprezę. Kiedyś w środku w nocy szła z Witnicy do Tarnowa na pieszo, a jej mąż gonił ją niemal w klapkach” – mówi mieszkaniec Tarnowa, który obserwował "ekscesy" Miszkiewicz podczas jednej z imprez. "Zna swoje miejsce w szeregu, a w urzedzie jest w końcu prawdziwy gospodarz i dlatego nie musi być tak aktywna jak poprzednik" - dodaje inny rozmówca, który cieszy się awansu Miszkiewicz. Należy wierzyć, że z pełnieniem funkcji wicewójta M. Miszkiewicz poradzi sobie bez problemu, bo choć nie piastowała dotychczas funkcji urzedniczych, to posiada ukończone studia podyplomowe z zakresu zarządzania. Pomocny może być mąż, który został obdarzony zaufaniem wyborców i od listopada jest radnym Rady Gminy, a zdaniem niektórych jest nawet ważniejszy niż wójt Tadeusz Karwasz. „Na razie pani Miszkiewicz mówi głównie, że zgadza się z wójtem i przytakuje, choć dla samego wójta jest to raczej śmieszne i kłopotliwe” – mówi radny, który najbardziej śmieje się ze stwierdzeń wiecwójt Miszkiewicz: „Tak, tak, pan wójt ma rację”. „Żenujące i chyba sam radny Miszkiewicz wie, że to kompromitacja” – dodaje inny samorządowiec. To złośliwość, bo ważne jest co innego i z tego należy się cieszyć: drugą osobą w gminie może być każdy i nie wymaga to specjalnej wiedzy czy układów, a nawet intelektu. Wicewójtem winien być ten, kto potrafi pracować społecznie. Po to walczyliśmy o demokrację i równouprawnienie płci, by publiczne funkcje mogli pełnić dosłownie wszyscy. Bogaci i biedni, sprawni i niepełnosprawni, mądrzy i głupi, dosłownie każdy. W końcu to demokracja...
Już drugi raz mieszkaniec Tarnowa piastuje zaszczytną funkcję wicewójta. Jako pierwszy w tym fotelu zasiadł Mirosław Kotecki, który dał się poznać jako samorządowiec obeznany w sprawach gminy, kompetentny w zakresie pozyskiwania środków unijnych, a także urzędnik bliski ludziom. Od kilku miesięcy zastępcą wójta jest Małgorzata Miszkiewicz – w przeszłości nauczyciel wychowania przedszkolnego z fakultetem z zarządzania, wybitna piosenkarka zespołu „Tarnowianki” oraz żona sołtysa i radnego Tarnowa Grzegorza Miszkiewicza. „Totalna klapa. Ta kobieta nie trzyma nerwów na wodzy i potrafi rozwalić każde spotkanie i każdą imprezę. Kiedyś w środku w nocy szła z Witnicy do Tarnowa na pieszo, a jej mąż gonił ją niemal w klapkach” – mówi mieszkaniec Tarnowa, który obserwował "ekscesy" Miszkiewicz podczas jednej z imprez. "Zna swoje miejsce w szeregu, a w urzedzie jest w końcu prawdziwy gospodarz i dlatego nie musi być tak aktywna jak poprzednik" - dodaje inny rozmówca, który cieszy się awansu Miszkiewicz. Należy wierzyć, że z pełnieniem funkcji wicewójta M. Miszkiewicz poradzi sobie bez problemu, bo choć nie piastowała dotychczas funkcji urzedniczych, to posiada ukończone studia podyplomowe z zakresu zarządzania. Pomocny może być mąż, który został obdarzony zaufaniem wyborców i od listopada jest radnym Rady Gminy, a zdaniem niektórych jest nawet ważniejszy niż wójt Tadeusz Karwasz. „Na razie pani Miszkiewicz mówi głównie, że zgadza się z wójtem i przytakuje, choć dla samego wójta jest to raczej śmieszne i kłopotliwe” – mówi radny, który najbardziej śmieje się ze stwierdzeń wiecwójt Miszkiewicz: „Tak, tak, pan wójt ma rację”. „Żenujące i chyba sam radny Miszkiewicz wie, że to kompromitacja” – dodaje inny samorządowiec. To złośliwość, bo ważne jest co innego i z tego należy się cieszyć: drugą osobą w gminie może być każdy i nie wymaga to specjalnej wiedzy czy układów, a nawet intelektu. Wicewójtem winien być ten, kto potrafi pracować społecznie. Po to walczyliśmy o demokrację i równouprawnienie płci, by publiczne funkcje mogli pełnić dosłownie wszyscy. Bogaci i biedni, sprawni i niepełnosprawni, mądrzy i głupi, dosłownie każdy. W końcu to demokracja...
NA AUCIE I NIEOBECNI Z WYBORU...
Panowie z dawnych dni. Kiedyś w centrum gminnej uwagi, a dziś na aucie. Co robią byli samorządowcy, którzy nie zdobyli mandatów i władzy?
Jesienne wybory samorządowe usunęły z gminnej sceny wiele barwnych postaci. Odsunięci nie wydają się zainteresowani powrotem. Tadeusz Piotrowski, były wójt, nie musi szukać pracy, bo jako były wojskowy otrzymuje wysoką emeryturę. Wypoczęty i odświeżony liczy na to, że uda mu się odzyskać władzę wcześniej niż za cztery lata. Wiadomo, że propagowana przez niego wizja samorządowego referendum w wielu środowiskach zyskuje akceptację. W trudniejszej sytuacji był jego zastępca Daniel Niekrewicz, którego wiedza i kompetencje szybko zostały dostrzeżone, a co za tym dalej idzie – otrzymał posadę sekretarza w jednym z nadleśnictw. „To mój żywioł i w sumie zawsze czułem się przede wszystkim leśnikiem. Doświadczenie zdobyte w samorządzie jest przydatne” – mówi. W sumie największy cios otrzymał były przewodniczący Rady Gminy Eugeniusz Leśniewski, który nie tylko, że nie został wójtem, ale nie zdobył też mandatu radnego powiatowego. Szkoda, bo to niezwykle doświadczony samorządowiec i oddany społecznik. Pracy szukać nie musi, bo prowadzi gospodarstwo, ale pewne jest jedno – do samorządu na pewno wróci i będzie to z korzyścią dla gminy. Zaskoczeniem była porażka wyborcza sołtysa i radnego z Lubiszyna Stanisława Dudziaka. Angażował się, podejmował kolejne inicjatywy, a przy tym stronił od awantur. Niestety wyborcy dali mu „czerwoną kartkę” i radnym nie został. Życie poza samorządem ułożył sobie bez trudu, bo prowadzi dobrze prosperujące gospodarstwo rolne. W Radzie Gminy nie ma już Daniela Miłostana oraz Czesława Wyszowskiego. Wójt Tadeusz Karwasz pozbył się również kontrowersyjnego prawnika z Wysokiej Henryka Wiśniewskiego. Życie potrafi jednak płatać figle i nikogo z „nieobecnych” nie należy skreślać, bo nie jest wykluczone, że powrócą – szybciej lub później. Roszady nastąpiły również wśród sołtysów. Z funkcji zrezygnował Roman Gajda z Wysokiej oraz Rajmund Róźniak ze Smolin i Podlesia.
Jesienne wybory samorządowe usunęły z gminnej sceny wiele barwnych postaci. Odsunięci nie wydają się zainteresowani powrotem. Tadeusz Piotrowski, były wójt, nie musi szukać pracy, bo jako były wojskowy otrzymuje wysoką emeryturę. Wypoczęty i odświeżony liczy na to, że uda mu się odzyskać władzę wcześniej niż za cztery lata. Wiadomo, że propagowana przez niego wizja samorządowego referendum w wielu środowiskach zyskuje akceptację. W trudniejszej sytuacji był jego zastępca Daniel Niekrewicz, którego wiedza i kompetencje szybko zostały dostrzeżone, a co za tym dalej idzie – otrzymał posadę sekretarza w jednym z nadleśnictw. „To mój żywioł i w sumie zawsze czułem się przede wszystkim leśnikiem. Doświadczenie zdobyte w samorządzie jest przydatne” – mówi. W sumie największy cios otrzymał były przewodniczący Rady Gminy Eugeniusz Leśniewski, który nie tylko, że nie został wójtem, ale nie zdobył też mandatu radnego powiatowego. Szkoda, bo to niezwykle doświadczony samorządowiec i oddany społecznik. Pracy szukać nie musi, bo prowadzi gospodarstwo, ale pewne jest jedno – do samorządu na pewno wróci i będzie to z korzyścią dla gminy. Zaskoczeniem była porażka wyborcza sołtysa i radnego z Lubiszyna Stanisława Dudziaka. Angażował się, podejmował kolejne inicjatywy, a przy tym stronił od awantur. Niestety wyborcy dali mu „czerwoną kartkę” i radnym nie został. Życie poza samorządem ułożył sobie bez trudu, bo prowadzi dobrze prosperujące gospodarstwo rolne. W Radzie Gminy nie ma już Daniela Miłostana oraz Czesława Wyszowskiego. Wójt Tadeusz Karwasz pozbył się również kontrowersyjnego prawnika z Wysokiej Henryka Wiśniewskiego. Życie potrafi jednak płatać figle i nikogo z „nieobecnych” nie należy skreślać, bo nie jest wykluczone, że powrócą – szybciej lub później. Roszady nastąpiły również wśród sołtysów. Z funkcji zrezygnował Roman Gajda z Wysokiej oraz Rajmund Róźniak ze Smolin i Podlesia.
DIETA JAK LEKARSTWO
Majątki nowych radnych nie są imponujące, ale przykład niektórych samorządowców poprzedniej kadencji pokazuje, że będąc radnym i sołtysem można zgromadzić całkiem pokaźną sumę. Dla niektórych samorządowców mandat radnego to przysłowiowy „dar niebios”.
Wśród piętnastu nowych radnych aż ośmiu z nich swój mandat pełnić będzie pierwszy raz. Warto więc przyglądnąć się ich oświadczeniom majątkowym, a nawet porównać je za cztery lata. Wiadomo przecież iż nie wszyscy szli do wyborów tylko dla idei, ale także dla kasy. Bez wątpienia najbardziej oszczędnym i przedsiębiorczym radnym jest Tomasz Ciaś z Baczyny, który posiada nie tylko najwartościowszy dom (500 tysięcy), ale potrafi również inwestować. Oprócz 5 tys. oszczędności, zainwestował również 40 tysięcy w fundusze inwestycyjne. Trudno posądzić go o to, że radnym został dla pieniędzy, skoro w ciągu roku zarobił z tytułu wynagrodzenia za pracę prawie 60 tys. złotych. Trochę inaczej rzecz ma się z wybraną w Lubnie radną Grazyną Skorupską – Wielkoszyńską, która nie tylko iż nie posiada oszczędności, ale w dodatku utrzymuje się głównie z socjalnego zasiłku stałego w wysokości 444 zł. Miesięczna dieta w wysokości prawie 600 zł miesięcznie, to dla niej poważny zastrzyk finansowy. Pokaźny majątek posiada b. sołtys Wysokiej, a obecnie radny Roman Gajda, który ma 90 metrowy dom o wartości 300 tysięcy, a także drugi dom o wartości 200 tys. Jeśli do tego dodać 20 ha gruntów wartych 7 000 zł, to oczywistym jest, że dla Gajdy dieta radnego, to kwota mało znacząca, którą – jak go wszyscy znają – i tak przeznaczy na cele społeczne. Ziemię o podobnej wartości posiada także radny z Tarnowa Józef Bąkowski, który na co dzień pracuje u swojego syna Marcina Bąkowskiego. Szczęśliwy los uśmiechnął się do rodziny Miszkiewiczów, bo Grzegorz Miszkiewicz z tyt. uprawiania ziemi osiągnął w 2010 roku jedynie 10 tys. dochodu, a z tytułu bycia sołtysem otrzymał jedynie 2250 zł. Teraz budżet rodzinny wzbogaci się co miesiąc o 600 zł. diety radnego oraz ponad 4500 zł. wynagrodzenia żony – Małgorzaty Mieszkiewicz – która została zastępcą wójta. Do oszczędnych samorządowców należą również Waldemar Łebek z Gajewa, który posiada 15 tys. „zaskórniaków” oraz Ewa Skrzypczak, która zgromadziła w swojej „skarbonce” taką samą kwotę”.
Wśród piętnastu nowych radnych aż ośmiu z nich swój mandat pełnić będzie pierwszy raz. Warto więc przyglądnąć się ich oświadczeniom majątkowym, a nawet porównać je za cztery lata. Wiadomo przecież iż nie wszyscy szli do wyborów tylko dla idei, ale także dla kasy. Bez wątpienia najbardziej oszczędnym i przedsiębiorczym radnym jest Tomasz Ciaś z Baczyny, który posiada nie tylko najwartościowszy dom (500 tysięcy), ale potrafi również inwestować. Oprócz 5 tys. oszczędności, zainwestował również 40 tysięcy w fundusze inwestycyjne. Trudno posądzić go o to, że radnym został dla pieniędzy, skoro w ciągu roku zarobił z tytułu wynagrodzenia za pracę prawie 60 tys. złotych. Trochę inaczej rzecz ma się z wybraną w Lubnie radną Grazyną Skorupską – Wielkoszyńską, która nie tylko iż nie posiada oszczędności, ale w dodatku utrzymuje się głównie z socjalnego zasiłku stałego w wysokości 444 zł. Miesięczna dieta w wysokości prawie 600 zł miesięcznie, to dla niej poważny zastrzyk finansowy. Pokaźny majątek posiada b. sołtys Wysokiej, a obecnie radny Roman Gajda, który ma 90 metrowy dom o wartości 300 tysięcy, a także drugi dom o wartości 200 tys. Jeśli do tego dodać 20 ha gruntów wartych 7 000 zł, to oczywistym jest, że dla Gajdy dieta radnego, to kwota mało znacząca, którą – jak go wszyscy znają – i tak przeznaczy na cele społeczne. Ziemię o podobnej wartości posiada także radny z Tarnowa Józef Bąkowski, który na co dzień pracuje u swojego syna Marcina Bąkowskiego. Szczęśliwy los uśmiechnął się do rodziny Miszkiewiczów, bo Grzegorz Miszkiewicz z tyt. uprawiania ziemi osiągnął w 2010 roku jedynie 10 tys. dochodu, a z tytułu bycia sołtysem otrzymał jedynie 2250 zł. Teraz budżet rodzinny wzbogaci się co miesiąc o 600 zł. diety radnego oraz ponad 4500 zł. wynagrodzenia żony – Małgorzaty Mieszkiewicz – która została zastępcą wójta. Do oszczędnych samorządowców należą również Waldemar Łebek z Gajewa, który posiada 15 tys. „zaskórniaków” oraz Ewa Skrzypczak, która zgromadziła w swojej „skarbonce” taką samą kwotę”.
WÓJT WYRZUCIŁ SKARBNICZKĘ
Nowy wójt odwołał z funkcji Skarbnika Gminy Beatę Pampuchowicz. Nie wiadomo, kto zajmie jej miejsce, ale pewne jest iż z Urzędu Gminy odchodzi osoba niezwykle kompetentna i zasłużona. Jej zasługą jest wzorowa dyscyplina finansowa lubiszyńskiego samorządu oraz umiejętność znalezienia finansowania dla ważnych dla gminy przedsięwzięć i inwestycji.
Powody nie są znane, ale wiadomo iż nic nie zapowiadało zmiany. Skarbnik Beata Pampuchowicz sprawowała swoją funkcję od 2006 roku i dała się poznać jako strażnik budżetowej dyscypliny, a przy tym osoba, która wiedziała, że aby gmina się rozwijała, to musi inwestować. „Popieram tego wójta, ale uważam iż pozbywając się Pampuchowicz popełnia błąd” – mówi radny, który mandat pełni pierwszą kadencję, ale nie chce podawać nazwiska, by nie tworzyć złej atmosfery w relacjach z wójtem Tadeuszem Karwaszem. "Mozna się z tym zgadzac lub nie, ale wójt mial takie prawo i skorzystał z niego" - odaje. Zmian w Urzędzie Gminy jest trochę więcej, bo z pracą pożegnały się również osoby odpowiedzialne za pozyskiwanie środków unijnych oraz gminny prawnik. W tym przypadku były to jednak decyzje jak najbardziej słuszne i wskazane. Atutem B. Pampuchowicz było to, że w poprzedniej kadencji doskonale współpracowała z radnymi i sołtysami, starając się wyjść naprzeciw ich oczekiwaniom, ale z drugiej strony: pilnowała, by pieniądze nie były przez nich trwonione na bezsensowne przedsięwzięcia, jak – na przykład - zakup kostki polbrukowej dla sołtysa Tarnowa, która leżakuje pod kościołem już trzeci rok. Przygotowywane przez nią budżety zawsze otrzymywały pozytywną opinię Regionalnej Izby Obrachunkowej, a zrealizowane przez cztery lata inwestycje i przedsięwzięcia, to w dużej mierze również jej zasługa. „Bardzo dobry i kompetentny urzędnik. Mogłaby wiele dla gminy jeszcze zrobić, bo zna się na rzeczy” – chwali swoją skarbniczkę b. wójt Tadeusz Piotrowski. Prawem nowego włodarza jest dobieranie sobie współpracowników i nikt nie powinien wójtowi Karwaszowi tego odmawiać, ale najważniejsze jest to, aby zmiany zawsze były na lepsze, a nie na gorsze. Zmiana na stanowisku wicewójta Gminy Lubiszyn, to zła wróżba i należy mieć nadzieję, że w przypadku Skarbnika Gminy będzie inaczej.
KLONOWICZ DOPIĄŁ SWEGO
Jeden z najaktywniejszych przedsiębiorców gminnych uruchomił w Tarnowie stację paliw. To pierwszy tego typu obiekt sieci „Lewiatan” i najładniejszy w całej gminie Lubiszyn.
W sobotę 14 maja br. w Tarnowie odbyło się uroczyste otwarcie nowowybudowanej stacji paliw. „Lewiatan”. Uruchomiony obiekt jest pierwszym tego typu, który wzorem innych sieci handlowych, powstał przy sklepie „Lewiatan”. Inwestorem i właścicielem jest przedsiębiorca, a zarazem osoba niezwykle oddana oraz zasłuzona dla gminy Krzysztof Klonowicz. „Cieszę się, że wreszcie się udało i wierzę, że skorzystają na tym wszyscy mieszkańcy” – mówił Klonowicz. Nie było hucznie, bo jak podkreślił Klonowicz na imprezę zaprosił przyjaciół oraz tych, którzy przedsięwzięcie wykonywali. „Piękny obiekt i w dodatku wkomponowany w całe otoczenie. Zawsze byłem za tym, by nasza miejscowość się rozwijała” – nie krył podziwu najdłużej urzędujący sołtys Tarnowa Tadeusz Pawlicki. Wśród gości nie zabrakło radnego Józefa Medyńskiego, byłego wicewójta Daniela Niekrewicza oraz projektantów, wykonawców i przyjaciół Klonowicza. Wiadomo, że droga do oddania obiektu nie była łatwa. Jeszcze dwa lata temu przeciw budowie stacji paliw protestował miejscowy sołtys, a nawet założył w tym celu stowarzyszenie „Natura 2000” o którym wszelki słuch zaginął.”Problemem była biurokracja” – mówił główny projektant stacji. Faktem jest, że mimo protestów stacja paliw została oddana do użytku i jest drugą w okolicach, bo pierwsza od kilku miesięcy działa w Lubiszynie, a jej właścicielem jest młody i rzutki przedsiębiorca Marcin Bąkowski. Nowością w samym sklepie „Lewiatan” w Tarnowie są amerykańskie hot-dogi i specjalnie przygotowana salka degustacyjna.
W sobotę 14 maja br. w Tarnowie odbyło się uroczyste otwarcie nowowybudowanej stacji paliw. „Lewiatan”. Uruchomiony obiekt jest pierwszym tego typu, który wzorem innych sieci handlowych, powstał przy sklepie „Lewiatan”. Inwestorem i właścicielem jest przedsiębiorca, a zarazem osoba niezwykle oddana oraz zasłuzona dla gminy Krzysztof Klonowicz. „Cieszę się, że wreszcie się udało i wierzę, że skorzystają na tym wszyscy mieszkańcy” – mówił Klonowicz. Nie było hucznie, bo jak podkreślił Klonowicz na imprezę zaprosił przyjaciół oraz tych, którzy przedsięwzięcie wykonywali. „Piękny obiekt i w dodatku wkomponowany w całe otoczenie. Zawsze byłem za tym, by nasza miejscowość się rozwijała” – nie krył podziwu najdłużej urzędujący sołtys Tarnowa Tadeusz Pawlicki. Wśród gości nie zabrakło radnego Józefa Medyńskiego, byłego wicewójta Daniela Niekrewicza oraz projektantów, wykonawców i przyjaciół Klonowicza. Wiadomo, że droga do oddania obiektu nie była łatwa. Jeszcze dwa lata temu przeciw budowie stacji paliw protestował miejscowy sołtys, a nawet założył w tym celu stowarzyszenie „Natura 2000” o którym wszelki słuch zaginął.”Problemem była biurokracja” – mówił główny projektant stacji. Faktem jest, że mimo protestów stacja paliw została oddana do użytku i jest drugą w okolicach, bo pierwsza od kilku miesięcy działa w Lubiszynie, a jej właścicielem jest młody i rzutki przedsiębiorca Marcin Bąkowski. Nowością w samym sklepie „Lewiatan” w Tarnowie są amerykańskie hot-dogi i specjalnie przygotowana salka degustacyjna.
30.03.2011
TEKST REDAKTORA W "WYBORCZEJ"...
Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" opublikowała artykuł autorstwa redaktora naczelnego "Pulsu Tarnowa" Roberta Bagińskiego.
WARTO PRZECZYTAĆ: http://gorzow.gazeta.pl/gorzow/1,35211,9345251,Baginski__Platforma_zamienia_lokomotywy_w_wagoniki.html
Subskrybuj:
Posty (Atom)