Jeszcze kilka lat temu ogólnopolskie media opisywały rodzinę Marcinkiewiczów jako społeczny fenomen. Trzech braci skutecznie para się polityką i odnoszą sukcesy. Dziś rozsądku, konsekwencji i mądrości odmówić nie można jedynie Mirosławowi, bo Kazimierz i Arkadiusz okazali się politycznie śmieszni i beznadziejni.
Byli pupilami biskupów, a szczególnie legendy gorzowskiego podziemia ks. Witolda Andrzejewskiego, który raz ich popierał, a kiedy indziej dyskontował fakt pełnienia przez nich publicznych funkcji. Kazimierz Marcinkiewicz kreował się na konserwatystę i obrońcę węzła małżeńskiego, a po parafiach jeździł z wykładem pt. „Świętość rodziny”. Na początku 2009 roku porzucił chorą i oddaną mu żonę, a związał się z młodsza o kilkadziesiąt lat dzierlatką. „Witold to przeżył, ale do dziś oczy wydrapał by temu, kto powie o Marcinkiewiczach źle” – mówi były ministrant „Szefa”, bo tak nazywają prałata Andrzejewskiego. Jedna aberracja w rodzinie byłaby do zniesienia, ale chluby rodzinie Marcinkiewiczów nie przynosi również kolejny z „cudownych” braci – Arkadiusz Marcinkiewicz. Najpierw oskarżany przez media o niejasne interesy przy zakupie kina „Kopernik” – w którym jego ojciec wyświetlał w czasach PRL-u filmy – a potem wyrzucony z PiS. Bez skutku próbował załapać się do PJN-u, ale wszystkich zaskoczył oficjalnym pobytem na inauguracji kampanii odległego poglądami od prawicy i Kościoła Władysława Komarnickiego. Właściwie trudno się dziwić, bo w ujawnionych w 2003 roku nagraniach z gabinetu Prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka namawiał go do biznesowego wspierania Władysława Komarnickiego, oficjalnie powołując się przy tym na wpływy swojego brata Kazimierza. „Dziś sięgnął politycznych nizin, ale akurat po nim nigdy nie spodziewaliśmy się ideowego kręgosłupa. To taki chłopek roztropek” – mówi działacz PiS, którego Arkadiusz namawiał do włączenia się w budowę struktur PJN-u. Właściwie fason, poziom i klasę trzyma jedynie Mirosław Marcinkiewicz – były dyrektor generalny w Ministerstwie Łączności, członek ważnych rad nadzorczych, a dziś dyrektor banku i radny Sejmiku Wojewódzkiego. „Mirek mógłby teraz bardzo wiele, bo to mądry facet, ale zaangażowanie Arka w kampanię Komarnickiego wcale mu nie pomaga. Szkoda, bo przed Mirkiem widzę świetlaną przyszłość polityczną” – mówi dawny działacz gorzowskiego ZChN-u, a dziś członek PiS. Inaczej mówiąc: historia zatoczyła koło. Kiedyś wspólnym mianownikiem Tadeusza Jędrzejczaka i Kazimierza Marcinkiewicza była szkoła w której uczyli, a dziś – przyjaźń brata Arkadiusza z kontrowersyjnym biznesmenem, który chce zostać senatorem.
Byli pupilami biskupów, a szczególnie legendy gorzowskiego podziemia ks. Witolda Andrzejewskiego, który raz ich popierał, a kiedy indziej dyskontował fakt pełnienia przez nich publicznych funkcji. Kazimierz Marcinkiewicz kreował się na konserwatystę i obrońcę węzła małżeńskiego, a po parafiach jeździł z wykładem pt. „Świętość rodziny”. Na początku 2009 roku porzucił chorą i oddaną mu żonę, a związał się z młodsza o kilkadziesiąt lat dzierlatką. „Witold to przeżył, ale do dziś oczy wydrapał by temu, kto powie o Marcinkiewiczach źle” – mówi były ministrant „Szefa”, bo tak nazywają prałata Andrzejewskiego. Jedna aberracja w rodzinie byłaby do zniesienia, ale chluby rodzinie Marcinkiewiczów nie przynosi również kolejny z „cudownych” braci – Arkadiusz Marcinkiewicz. Najpierw oskarżany przez media o niejasne interesy przy zakupie kina „Kopernik” – w którym jego ojciec wyświetlał w czasach PRL-u filmy – a potem wyrzucony z PiS. Bez skutku próbował załapać się do PJN-u, ale wszystkich zaskoczył oficjalnym pobytem na inauguracji kampanii odległego poglądami od prawicy i Kościoła Władysława Komarnickiego. Właściwie trudno się dziwić, bo w ujawnionych w 2003 roku nagraniach z gabinetu Prezydenta Tadeusza Jędrzejczaka namawiał go do biznesowego wspierania Władysława Komarnickiego, oficjalnie powołując się przy tym na wpływy swojego brata Kazimierza. „Dziś sięgnął politycznych nizin, ale akurat po nim nigdy nie spodziewaliśmy się ideowego kręgosłupa. To taki chłopek roztropek” – mówi działacz PiS, którego Arkadiusz namawiał do włączenia się w budowę struktur PJN-u. Właściwie fason, poziom i klasę trzyma jedynie Mirosław Marcinkiewicz – były dyrektor generalny w Ministerstwie Łączności, członek ważnych rad nadzorczych, a dziś dyrektor banku i radny Sejmiku Wojewódzkiego. „Mirek mógłby teraz bardzo wiele, bo to mądry facet, ale zaangażowanie Arka w kampanię Komarnickiego wcale mu nie pomaga. Szkoda, bo przed Mirkiem widzę świetlaną przyszłość polityczną” – mówi dawny działacz gorzowskiego ZChN-u, a dziś członek PiS. Inaczej mówiąc: historia zatoczyła koło. Kiedyś wspólnym mianownikiem Tadeusza Jędrzejczaka i Kazimierza Marcinkiewicza była szkoła w której uczyli, a dziś – przyjaźń brata Arkadiusza z kontrowersyjnym biznesmenem, który chce zostać senatorem.