
Oznacza to, że znani, lubiani, a nawet majętni parlamentarzyści będą mogli wydać na swoją kampanię dużo mniej, niż ci, których zna bardzo niewielu, ale za to wślizgnęli się w łaski regionalnych baronów. Taka sytuacja właściwie uniemożliwia skuteczną walkę o głosy, a mówienie w kategoriach: „Jak jesteś dobry, to cię wybiorą”, to czysta mrzonka. Inaczej mówiąc – mało znana poza kilkoma osiedlami w Gorzowie Krystyna Sibińska będzie mogła wydać na swoją kampanię kilkanaście tysięcy złotych, choć w rzeczywistości trudno mówić o tym, by miała cokolwiek do zaprezentowania, a pełniący obecnie mandat poselski i senatorski Witold Pahl oraz Henryk Maciej Woźniak, do wydania będą mieli kilka razy mniej. „To faktyczne ograniczenie demokracji. Nawet jeżeli są dobrzy i świadomie godzą się na odległe miejsca, to eliminuje ich wewnętrzne ograniczenie finansowe” – mówi członek sztabu jednego z wymienionych parlamentarzystów. Inaczej jest tylko na listach PSL i SLD, gdzie liderzy nie zdecydowali się na tak dziwne ograniczenia. „Jesteśmy partią demokratyczną i zależy nam na tym, by wyborcy mogli świadomie wybierać, a kandydaci pokazywać się z jak najlepszej strony” – mówi lider lubuskiej lewicy Bogusław Wontor.