5.07.2009

PRZEŻYWAM SWOJĄ PRACĘ

Rozmowa z IRENĄ LEŚNIEWSKĄ, kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Lubiszynie.

Robert Bagiński: Proszę powiedzieć, jakie to uczucie patrzeć na młodych ludzi, którzy przysięgają sobie przed panią dozgonną miłość ?
Irena Leśniewska: Powiem szczerze, że ja ich tak do końca nie widzę. Za każdym razem przeżywam duże emocje, bo wkładam w swoją pracę całą siebie, a co za tym dalej idzie, mówię od serca, a nie na zasadzie: „Przeczytać i zapomnieć”. Staram się mówić wolno, jeśli trzeba zrobić pauzę i dać nowożeńcom poczuć ducha tej niezwykłej uroczystości.
R.B.: A pamięta pani pierwszy udzielony w USC ślub ?
I.L.: Szczerze…
R.B.: Pani tylko tak potrafi…
I.L.: Nie pamiętam tego pierwszego ślubu. Wiem jednak, że pyta pan o emocje. Tak, głos drży i zawsze jest trema, a szczególnie, gdy udziela się ślubu osobom znajomym lub bliskim. Znam ich, cieszę się z nimi, ale przecież w tym konkretnym momencie jestem przede wszystkim urzędnikiem – osobą postronną i nie zaangażowaną. Jeśli chodzi o emocje, to one udzielają się głównie w trakcie jubileuszy 50 – lecia, bo tam ta miłość emanuje na wszystkich, którzy są na sali ślubów.
R.B.: A jak stoją młodzi, a pani ma im udzielić ślubu, to pojawiają się myśli typu: „Przetrwają ?”…
I.L.: Oczywiście, że zastanawiam się nad tym, bo sama jestem żoną i matką, a więc czuję i życzę wszystkim jak najlepiej. Hm, wie pan…są sytuacje, gdy pewne rzeczy widać już tak od razu, ale wtedy interpretuję to bardzo prosto: jestem przede wszystkim urzędnikiem.
R.B.: Rozumiem jednak, że nikt nie zwiał nigdy z sali ślubów?
I.L.: Nie, na szczęście nie, chociaż był przypadek iż ślub się nie odbył, ale to było spowodowane zdarzeniem losowym i ślub został tylko przesunięty.
R.B.: A pamięta pani jakąś sytuację, która mocno zaskoczyła, a nawet zdezorientowana i do dziś została w pamięci ?
I.L.: Nie pamiętam takiej sytuacji. Śluby są bardzo różne. Zdarzył mi się w tamtym roku ślub w którym młodzi nie mogli wziąć tzw. ślubu konkordatowego z tej przyczyny, że pan młody był innej konfesji religijnej. Tak więc cała uroczystość skoncentrowała się na ślubie cywilnym i gości było tak dużo, że stali aż na zewnątrz.
R.B.: A jak to jest uczestniczyć w jubileuszu kilkudziesięcioletniego pożycia małżeńskiego, gdy na sali stają np. państwo Robakowie i cieszą się swoją piękną i długą miłością ?
I.L.: Nie ukrywam, że takie uroczystości przeżywam najbardziej uczuciowo. To niezwykły moment i chociaż najczęściej jestem przygotowana ze swoim wystąpieniem, to sytuacja powoduje, że bardzo często wszystko zmieniam. To niezwykłe i wspaniałe spoglądać na tych ludzi, którzy wciąż się kochają, choć już inaczej to okazują. To są najczęściej ludzie starsi, a często bardzo chorzy – ostatnio był na przykład pan Gmyterko z Tarnowa na wózku inwalidzkim – i taka uroczystość wzrusza, głos zaczyna drżeć i czuję ścisk w gardle, a z drugiej strony cieszę się z tego, że wokół tych starszych ludzi są ich rodziny.
R.B.: Kto bardziej przeżywa – ci nowożeńcy czy ci z jubileuszy ?
I.L.: Miłość potrzebuje czasu i z mojej perspektywy, wydaje mi się, że te długoletnie związki przeżywają bardziej. Tam nie ma tego blichtru wesela i dużej imprezy, lecz czysta miłość oparta na wspólnych doświadczeniach.
R.B.: W pani pracy są też mniej miłe sytuacje, bo przecież zajmujecie się również całą dokumentacją związaną z aktami zgonu, a w ostatnim czasie było ich dużo, prawda ?
I.L.: Oooo tak, to mniej miła część działalności USC, ale przecież bardzo potrzebna. Łatwiej jest, gdy taki akt zgonu w imieniu swoich klientów sporządza firma, bo są to osoby postronne i nie zaangażowane emocjonalnie. Inaczej jest, gdy przychodzi rodzina, najczęściej taka którą już znam, bo wtedy widzę ich smutek, emocje i to wszystko co udziela się również mi. Taka praca, że raz jest radość narodzin i nowego małżeństwa, a z drugiej smutek po śmierci.
R.B.: Zabiera pani te emocje do domu ?
I.L.: Bywa różnie. Generalnie, gdy przychodzę do domu, to staram się pozostawić zawodowe emocje za drzwiami i staję się gospodynią domu, a przestaję być urzędnikiem. Owszem, nie zawsze jest to takie proste. Choć staram się nie przenosić emocji na rodzinę, to bywa różnie.
R.B.: Znawcy tematu twierdzą, że na takim stanowisku jak pani, trzeba przede wszystkim lubić ludzi ?
I.L.: Oczywiście, że w takiej pracy z ludźmi należy podchodzić do nich z sympatią i pewnym zaufaniem. Ja osobiście staram się jak najbardziej skracać ten dystans urzędnik - petent, by osoba przychodząca do USC czuła się jak najbardziej swobodnie.
R.B.: A co bardziej cieszy bezstronnego urzędnika – narodziny czy nowe śluby ?
I.L.: W naszej sytuacji, gdy większość narodzin odbywa się w szpitalach, my obsługujemy ich w urzędzie mało. Obecnie większość aktów urodzeń to są transkrypcje zagraniczne. Dotyczy to dzieci, które narodziły się poza granicami kraju.
R.B.: Jak to się stało, że pani w ogóle została kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego ?
I.L.: Bywa jak to w każdej pracy. Zwalnia się etat i zatrudnia się na to stanowisko osobę, która zna się na określonych zagadnieniach. Ja od 1991 roku pracowałam w charakterze zastępcy USC, a od 2006 roku – po ukończeniu wcześniej studiów oraz nabyciu innych kwalifikacji – zostałam kierownikiem.
R.B.: Pewnie nigdy nie wyobrażała sobie pani tego, że w przyszłości będzie takim cywilnym księdzem…
I.L.: Nie, takich marzeń nigdy nie miałam. Posiadam umysł raczej ścisły i widziałam się w innych referatach, bardziej związanych z podatkami i finansami, ale tak się złożyło, że jestem tutaj i bardzo mi się ta praca podoba.
R.B.: Pamięta pani swój ślub cywilny ?
I.L.: Oczywiście, że pamiętam…
R.B.: …I jak było ? Podobnie jak to pani robi sama dzisiaj …
I.L.: Tak naprawdę, to praktycznie wiele się nie zmieniło. Urząd był kiedyś tam, gdzie dziś urzęduje Wójt Gminy i kiedy wesele było duże, to ludzie stali na schodach. Myślę, że swój ślub przeżywałam jak każda panna młoda.
R.B.: Nie sądzi pani, że cały ten ceremoniał to taki relikt dawnych czasów i jest on trochę śmieszny, że najpierw nowożeńcy ślubują sobie w urzędzie, a później w kościele…
I.L.: Nie sądzę. Nie wszyscy biorą ślub kościelny, a poza tym ślub, to sytuacja wyjątkowa i musi być jakaś symboliczna chwila w której ludzie chcący ze sobą spędzić kolejne kilkadziesiąt lat, mogą sobie ślubować wierność i miłość.
R.B.: Wyobraża sobie pani moment udzielania ślubu własnym dzieciom ?
I.L.: Nie, nie wyobrażam sobie. W ten dzień chciałabym być przede wszystkim rodzicem, a nie urzędnikiem.


MATERIAŁ POCHODZI Z "WIEŚCI LUBISZYŃSKICH"