Rozmowa z JANEM OCZKOSIEM, mieszkańcem Tarnowa.
Redakcja: Panie Janie, skąd Pan pochodzi?
Jan Oczkoś: Pochodzę ze Wschodu, a dokładnie to z Rychcic niedaleko Drohobycza. Panie czego tam nie było, nie to co tutaj.
Red.: Jak to się stało, że Pan się tu znalazł ?
J.O.: Nas wywieźli siłą. Przyszły Ruskie z karabinami, kazały się rejestrować, dały krótki czas na zapakowanie dobytku i dawaj do wagonów. Nasza wioska tam na Wschodzie liczyła sobie 154 numerów i wszystkich nas zapakowali w te bydlęce wagony i przywieźli w te tereny. Ja przyjechałem z całą rodziną. Z rodzicami i rodzeństwem. Oj smutno było opuszczać tamte tereny, żeby tutaj jechać.
Red.: Do Tarnowa?
J.O.: Nie, nie. W tej wiosce nikogo nie ma z mojej miejscowości, bo ja się tutaj przeprowadziłem dopiero później. Nas wysadzili i przewieźli do Świerkowina i tam żeśmy mieszkali. Jestem tu w Tarnowie jeden z mojej wsi, bo przyszedłem tu za żoną. Kobita była z Tarnowa. W Świerkowinie mieszkaliśmy i prowadziliśmy gospodarstwo. To nie było już tak samo.
Red.: Tam na Wschodzie było lepiej ?
J.O.: Pewnie, że tak. Jaka tam była ziemia? My przez pięć lat nie musieliśmy jej niczym gnoić, a ona bardzo dobrze obradzała. Pszenica, żyto…, to wszystko było piękne. Mieliśmy tam ziemię, ładny dom i gospodarstwo, a te Ruskie z dnia na dzień kazali nam się wynosić.
Red.: I jak Pan jechał tym wagonem i przybliżał się do zachodniej granicy Polski, to bardziej się podobało czy bardziej nie podobało ?
J.O.: Z każdym kilometrem bardziej się nie podobało. Co to są tu za ziemie ? My zostawili swoje dobre, a przyjechali tu na byle jakie. My byliśmy załamani jadąc tutaj.
Red.: Inaczej mówiąc, gdyby to nie Ruscy Pana zmusili, ale sam miał Pan podejmować decyzję, to nie przyjechałby tutaj ?
J.O.: Nigdy! Nigdy bym tu nie przyjechał.
Red.: A do Tarnowa kiedy Pan za zoną przyjechał ?
J.O.: Do Tarnowa to ja przyjechałem w 1948 roku. Ten dom co tu siedzimy, to go kupiłem za 400 dolarów i dwa tysiące złotych. To była zawsze ładna wioska, chociaż wiadomo, że nie taka jak dzisiaj.
Red.: Lubiliście się od razu, czy było jak w filmie o Kargulu i Pawlaku ?
J.O.: Bardzo dobrze było i przyjaźnie. Wszyscy się szanowaliśmy i nikt nikomu krzywdy nie robił. Tu wtedy przyjechali z krakowskiego i poznańskiego, ale to byli wszystko wszystko dobrzy ludzie. Było z kim pracować i było też z kim popić. Najlepsi byli ci z krakowskiego. Dwornik i Jonasz, to byli niesamowici ludzie i zawsze z nimi było wesoło.
Red.: To jak spędzaliście wolny czas ?
J.O.: My to się nie nudziliśmy. Raczej czasu brakowało i na pracę i na zabawę. Zawsze co sobotę robiliśmy tu zabawy i były takie fajne pograjki. Czyżniejewski, co kiedyś był sołtysem, grał na bębnach, a bracia Dębowscy to grali na harmonii i na skrzypcach. Zabawy były głośne, wesołe i takie z przytupem. My to się nie nudziliśmy. Do picia też było co i gdzie kupić, ale wtedy to było to tańsze niż dzisiaj. Nie pamiętam, ale „połówka”, to kosztowała chyba osiem złotych. Można powiedzieć, że mieliśmy najlepszą orkiestrę. Balowaliśmy, ale i pracy się nie baliśmy.
Red.: Kościół też inaczej wtedy wyglądał ?
J.O.: Tak, kiedyś był inny, ale teraz to jest ładny. Zaczęło się robić od kobiet z tego Koła Gospodyń Wiejskich, gdzie Mamczarzowa była szefową. One wtedy malowały ławki i z księdzem mocno dbały. Teraz to też się bardzo dużo wydarzyło. Wtedy też te kobiety to działały jak nigdzie indziej.
Red.: A jak Pan ocenia to co się teraz dzieje w Tarnowie ?
J.O.: Dużo się dzieje teraz i odbieram to dobrze. Tarnów się rozwija i ten młody sołtys widać, że coś zrobił, bo w przeszłości było różnie. Dla dzieci jest dużo i widać, że coś się robi. Za poprzedniego tak nie było. Sprzedali te ziemie koło kościoła i to było złe. Dobrze, że młodzież się nie włóczy, ale jest grzeczna i kulturalna. Jest dobrze.